poniedziałek, 29 grudnia 2008

Mieliśmy ponad trzy tysiące czołgów i tyle mieli Niemcy. Jednak my użyliśmy ich w tysiącu grup po trzy czołgi, gdy Niemcy w trzech grupach po tysiąc czołgów.
___
gen. Charles Delestraint

niedziela, 28 grudnia 2008

Robotnicy polscy, którzy w pośpiechu budowali ten gmach [tzw. "wielki pałac" - budynek ambasady KRLD w W-wie] na przyjazd Kim Ir Sena w maju 1984 roku, musieli bardzo żałować czterech piw na głowę, którymi poczęstowali ich kierownicy budowy. Pociąg z Wielkim Wodzem przyjechał na Dworzec Centralny z czterogodzinnym opóźnieniem. Nikt z witających nie dostał zgody na wcześniejsze wyjście z szeregu, a co dopiero pójście do toalety.

I sekretarz PZPR Wojciech Jaruzelski witał drogiego gościa niekończącą się przemową: "Wielce szanowny towarzyszu! W imieniu władz partyjnych i państwowych Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej witam Was serdecznie! Wasza wizyta jest wydarzeniem o szczególnie doniosłym znaczeniu dla dalszego zacieśniania więzów przyjaźni i współpracy między naszymi partiami, państwami i narodami. Klasa robotnicza, ludzie pracy naszego kraju żywią szczery szacunek i uznanie dla walki zbrojnej i pokojowych osiągnięć bratniego narodu koreańskiego…".

Gdy Jaruzelski gadał, klasa robotnicza poczęła kolejno popuszczać w spodnie. "Na peronie pozostały wielkie kałuże moczu" - zapisał potem we wspomnieniach ówczesny wicepremier Mieczysław Rakowski.

A "wielkiego pałacu" i tak nie udało się wykończyć na wizytę.
___
Piotr Głuchowski, Marcin Kowalski, Sekretne życie syna Wielkiego Wodza w Warszawie, Gazeta Wyborcza, 25.12.2008

wtorek, 16 grudnia 2008


Gen. Wasilij Błochin - jak twierdzą historycy własnoręcznie zabił ok. 50 tys. ludzi. Pierwszego człowieka rozstrzelał na Łubiance w 1924 r. Potem zabijał praktycznie codziennie przez 29 lat.
___
Wacław Radziwinowicz, Poczet katów z Katynia, Gazeta Wyborcza, 15.12.2008

Czytaj więcej: Wasilij Błochin kat Stalina

czwartek, 11 grudnia 2008

- Co do Lecha Wałęsy, to zadzwonił do mnie pewnego dnia i powiedział: "Proszę pana, wszyscy pańscy starsi koledzy mi odmówili, może pan się nie boi? Muszę mieć utwór na odsłonięcie pomnika w Gdańsku".

Podobno dodał: "Wszystko mi jedno, czy pan wierzy w naszego Jezusa, czy w Mojżesza, ale niech pan to dla mnie zrobi".

- Tak, tak, nie wiem, skąd mu ten Mojżesz przyszedł do głowy.
___
Krzysztof Penderecki, Moje drzewa, nieskończona symfonia (wywiad), Gazeta Wyborcza, 6.12.2008

poniedziałek, 1 grudnia 2008

Etat muzyka filharmonicznego to osiem godzin dziennie, z czego połowa przeznaczona jest na próbę, a cztery pozostałe na tzw. IPA, czyli indywidualną pracę artystyczną, co oznacza ćwiczenie w domu. W rzeczywistości po próbie muzycy często nawet się nie fatygują, żeby zabierać instrumenty z filharmonii i zostawiają je w swoich szafkach, idąc do innej pracy; potem, gdy nieprzygotowani mylą się na kolejnych próbach, na uwagę odpowiadają, że każdy ma prawo do pomyłki. Za to pilnują skwapliwie, by próby kończyły się w terminie. W wielu zespołach przyzwyczajono się wręcz do praktyki, by równo z fajrantem przerywać grę nawet w środku frazy.

Warunki zatrudnienia reguluje kodeks pracy. Wynikają z tego liczne absurdy, np. możliwość wzięcia czterech dni bezpłatnego urlopu na żądanie – a jeśli bierze go koncertmistrz na czas próby generalnej? Czy może wówczas zostać dopuszczony do koncertu?

W filharmoniach, tak jak w operach, obowiązuje system tzw. norm – ich wysokość uzależniona jest od stażu pracy. Im więcej koncertów, tym więcej liczy się godzin ponadnormowych. Trudno w ogóle określić, ile zarabia muzyk – są różne kategorie, przyznawane są premie stałe bądź uznaniowe, dodatek za drugi instrument (kiedy np. flecista gra na koncercie partię fletu piccolo). Jak bardzo ten system zatrudniania jest niezdrowy, widać, kiedy go porównać z funkcjonowaniem pierwszej polskiej orkiestry działającej od początku na kapitalistycznych zasadach – Sinfonii Varsovii. Nie ma tam norm, tylko niewielka pensja podstawowa i honoraria za koncerty. Każdy ma obowiązek znać perfekcyjnie swoją partię już na pierwszej próbie i jest świadom, że pracuje na całość zespołu – jeśli orkiestra nie będzie dobrze przygotowana, nie utrzyma się na rynku. I że o sprawach artystycznych nie dyskutuje się z dyrygentem.

Tymczasem kiedy szefowie orkiestr zarządzają indywidualne przesłuchania, budzi to wśród muzyków protesty. Tak było w Operze Narodowej, kiedy instrumentalistów i śpiewaków zaczął przesłuchiwać Jacek Kaspszyk, z podobnymi reakcjami zetknął się też Łukasz Borowicz, gdy postanowił przesłuchać muzyków Polskiej Orkiestry Radiowej niedługo po jej objęciu; usłyszał o mobbingu. Orkiestry od dawna nie przeżywały takich represji (tak to odbierają muzycy). Właśnie w Łodzi dyrektor naczelny filharmonii Andrzej Sułek (wcześniej wiceszef radiowej Dwójki), który objął to stanowisko pół roku temu, ogłosił przesłuchania w końcu maja. Uzasadnił je „koniecznością osobistego poznania kwalifikacji wszystkich zatrudnionych muzyków i zdiagnozowania wewnętrznej sytuacji w zespole”. Związkowcy już oświadczyli, że to zemsta za konflikt z Wojciechowskim i próba pozbycia się niewygodnych ludzi. Założyli w Internecie forum, na którym wylewają swoje żale do dyrekcji na poziomie uczniaków. Zbierają poparcie od związkowców z innych orkiestr krajowych.

O takie poparcie nietrudno, filharmonicy boją się bowiem precedensu. Twierdzą więc, że przesłuchania są niezgodne z prawem. „Orkiestro Filharmonii Łódzkiej – nie dajcie się wpuścić w ten kanał. Cała muzyczna Polska na Was patrzy. (...) To jest państwowa orkiestra, a nie prywatny folwark! Czasy niewolnictwa się skończyły!” – pisze na forum jeden z internautów.
___
Dorota Szwarcman, Bunt pulpitów, Polityka nr 18, 3.05.2008

W dupach się poprzewracało, ot co.

Na deser polecam oczywiście lekturę forum.

wtorek, 25 listopada 2008

Od kilkudziesięciu lat budujemy gigantyczne świątynie operowe, w rodzaju Teatru Wielkiego w Warszawie, wielkiego teatru festiwalowego w Salzburgu, czy, nomen omen, Bastylii. Proces ten zaczął się zresztą wcześniej, jako skutek, a nie przyczyna: w czasach, gdy opera była sztuką masową (...), sale operowe rosły nie w imię abstrakcyjnych haseł o demokratyzacji, lecz by zaspokoić realny popyt. (...)

Cały repertuar wystawiany dzisiaj w TW-ON (...), czy w Bastylii, napisany został dla teatrów dwa razy mniejszych. Opera ludzkich rozmiarów ma otwór sceniczny szerokości ok. 10-12 metrów. Bayreuth - 13 metrów. Opera Wiedeńska: 14,3. Teatr Wielki - 17,5. Bastylia - 19. Wielki Festspielhaus w Salzburgu może rozdziawić paszczę na 32 metry! Nie mówiąc nawet o Monteverdim, Händlu i Mozarcie, cały repertuar XIX-wiecznej opery francuskiej (Faust, Carmen, aż do Peleasa...), powstał dla Opéra-Comique, sali rozsądnych rozmiarów, gdzie wzrokowy kontakt ze "wzruszeniem malującym się na twarzy bohatera" istnieje jak najbardziej, by o rozmiarach widowni i... akustyce nawet nie wspomnieć. Prawie nic w "wielkim" repertuarze nie nadaje się na nasze gigantyczne sceny, choć gra się tam wszystko. Dziw się potem, człowieku, że są one sztucznie nagłośnione. (...)

Dodajmy, że bujda wdarła się do opery również przeciwnymi drzwiami, nadmierny dystans kompensując absurdalną bliskością - za pośrednictwem kamery. Filmuje się dzisiaj byle co, (...) mnożąc byty wideo ponad potrzebę, w czym branża obrazkowa naśladuje błędy, które już dwukrotnie zarżnęły fonografię. Reżyser świetnie o tym wie, częstokroć ustawia zatem sytuacje i światła nie na scenę, ale pod kamerę. Po czym w kabinie zasiada realizator o sfrustrowanych ambicjach Kubricka i filmuje śpiewaków na dużych zbliżeniach, ku radości dentystów (...), o paskudnie napiętych mięśniach nie mówiąc, montuje jak porąbany, ostatnio zaś coraz częściej mnoży "punkty widzenia" nieosiągalne dla widza na sali (...).

Za to w kanale - oryginalne instrumenty i wypieszczona, krytyczna edycja partytury na czerpanym papierze, bez żadnych skrótów: za reżyserski amok krytyka nie zabije; za dwa skreślone takty recytatywu - zaraz. Dyrektor Mortier w Paryżu morduje rytualnie jedną po drugiej kolejne opery Mozarta - ale w programach umieszcza z dumą jedynie słuszne naukowo imię kompozytora "Amadé", zamiast obiegowego i niesłusznego Amadeusza.
___
Piotr Kamiński, Perseverare diabolicum, Ruch Muzyczny, rok LII, nr 11, 25.05.2008

czwartek, 6 listopada 2008

Ciekawym przykładem jest Aida Verdiego. Opera - na co historycy będą później zwracać uwagę - zamówiona przez kedywa Egiptu Izmaila Paszę i wystawiona po raz pierwszy w Kairze, w wigilię Bożego Narodzenia 1871 roku. Akcja rozgrywa się w starożytnym Egipcie: zarówno sam kompozytor, jak librecista korzystali ze wskazówek słynnego francuskiego egiptologa Auguste'a Mariette'a. (...) Osią dramatu są rozterki Radamesa, zwycięskiego egipskiego generała, kochanego przez dwie kobiety: córkę faraona Amneris i brankę Aidę, córkę króla Etiopii, z którą Egipt jest w stanie wojny. Radames nie umie dokonać właściwego wyboru, co popycha go wpierw do zdrady, w końcu zaś sprowadza nań śmierć. Z punktu widzenia XIX-wiecznego Europejczyka wyznania chrześcijańskiego dylemat zaiste trudny do rozstrzygnięcia. Dla Egipcjanina z kolei niepojęty: zarówno w epoce faraonów, jak w czasach Verdiego. Przecież bohater mógł mieć obydwie kobiety: księżniczkę pojąć za żonę, niewolnicę kupić bądź przyjąć w darze jako nałożnicę, a kiedyś być może drugą żonę. Czyżby Verdi i jego librecista próbowali przemycić swoim egipskim patronom jakąś dyskretną aluzję? A może - co bardziej prawdopodobne - nie mieli o tym wszystkim zielonego pojęcia albo nic ich to nie obchodziło?
___
Bernard Lewis, What Went Wrong

sobota, 1 listopada 2008

...No, ale żeby mi dali na to czas i wolną rękę, muszę teatrum efektowne im przedstawić. Tak wygląda życie wynalazcy i innowatora: nie zrozumie jego ideji nikt, bo gdyby rozumiał, sam prędzej by to wszystko wynalazł; zatem prawdziwy innowator musi sobie zdobywać przymierzeńców charyzmą, brać ich na wiarę opartą na przeszłych jego sukcesach albo - albo właśnie tak: oszustwem, sprytem, bluffem olśniewającym. Zdobyłem w tym przez lata niejaką wprawę.
[Nikola Tesla]
___
Jacek Dukaj, Lód

wtorek, 28 października 2008

Dlaczego używał pan pseudonimu?

- Ze strachu przed muzykami. Bałem się, że pojawią się wściekli przed moimi drzwiami i każą mi czytać partytury! Nie znam się na tym. Myślę sobie, że spieranie się w getcie, czy tempo w drugiej symfonii Beethovena albo w koncercie Vivaldiego było prawidłowe, już jest czymś osobliwym. Starałem się oceniać bez taryfy ulgowej, tak jakby przed nami było jeszcze całe życie, a muzyka wymaga perfekcji!

(...)

W "Trzech siostrach" Czechowa jest taki fragment, w którym jedna z sióstr mówi tęsknie: "Do Moskwy! Do Moskwy! Do Moskwy!".

Tak było z moją matką. Tylko ona mówiła: "Do Berlina, do Berlina!". I ten Berlin jest mi najbliższym miastem. W nim widziałem pierwszy raz "Romea i Julię" na scenie.

Czy wszystko widzi pan przez literaturę?

- Mógłbym. Często w życiu doświadczałem samotności. Czułem się poza oficjalnym, akceptowanym kręgiem. Przynależałem nie tam, gdzie powinienem. I ta izolacja, samotność, to, że byłem wyrzutkiem, zmusiło mnie do szukania jakiegoś azylu. Stała się nim literatura.

Jest moją namiętnością i moją ojczyzną.

Wiedzą panie, jaki jest mój ulubiony ptak? Dzika kaczka Ibsena, mewa Czechowa, żurawie Ibikusa z ballady Schillera.

Nie zachwyca mnie świat, którego nie daje się literacko objąć.

Krajobraz nabiera dla mnie znaczenia tylko wtedy, kiedy mogę zobaczyć go w kontekście literackim. Rządzą mną słowa. Bo czymże byłaby góra Lorelei, gdyby nie to, że Heine o niej pisał?

(...)

A Isaac Bashevis Singer?

- Nie czytałem ani jednej jego książki. (...)

Singer jest laureatem Nagrody Nobla...

- To bez znaczenia. Nobla dostają drugorzędni autorzy.

A Wisława Szymborska?

- A to dobra poetka?

Powiedział pan, że nikt nie będzie jej wkrótce pamiętał.

- Tak się wyraziłem? No cóż Polacy mają zachwycającą literaturę, tyle że uwięzioną w języku oryginału. Dzieje się tak dlatego, że najważniejsze dzieła napisano wierszem, a liryka w gruncie rzeczy zostaje nieprzetłumaczalna. Mickiewicz, król romantycznej emigracji, autor wierszowanego eposu, który nigdy nie przebił się do niemieckich uszu, krytykował Chopina, że nie pisze polskich narodowych oper.

Polska literatura musiała walczyć i krzyczeć, po latach ktoś ją nazwał "patriotyczną dziewczyną do wszystkiego". Trudno było i jest nadal zedrzeć z niej tę nieprzekładalną, niekiedy niezrozumiałą ideologiczną pieczęć. Uparcie "jęczy w okowach". A jeśli nie, tchnie prowincją.

(...)

Podstawy nowoczesnej literatury stworzył Kafka. Podstawy nowoczesnej fizyki - Albert Einstein. Nowoczesnej muzyki - Gustaw Mahler i Arnold Schönberg. Podstawy nowoczesnej socjologii Karol Marks, a nowoczesnej psychologii Zygmunt Freud. To nie przypadek, że wszyscy oni byli niemieckojęzycznymi Żydami. Mam wrażenie, że to połączenie daje geniusz.

(...)

- Obory, słynny podwarszawski dom pracy twórczej literatów. Wiedzą panie, dlaczego polska literatura lat 50. była taka kiepska? Bo w Oborach nie postawiono koszy na śmieci.

(...)

Tak naprawdę istnieją dwa wielkie tematy literatury. Jeden to przemijanie. Że ludzie się starzeją i przemijają. Wszystko mija. Drugi temat to obraz ludzkich cierpień niezależnych od epoki. Antygona w dżinsach cierpi tak samo jak dawniej, a rozterki silnych mężczyzn Hemingwaya interesują wszystkich bez względu na szerokość geograficzną i kolor skóry.

Czy krytyk ma sumienie, czy czegoś żałuje?

- Sumienie ma czyste, nieużywane, tak pisał Stanisław Lec. Zdaję sobie sprawę, ja, cynik i literacki morderca, że nierzadko wyrządzałem ludziom krzywdę. Z różnych przyczyn. Można je nazwać niezależnością sądu i pióra albo szczerością, albo odwagą. Przyznaję się, zdarzało mi się krzywdzić autorów.

Pycha panem rządzi albo, jak mówią Żydzi, hucpa?

- Bez niej nie mógłbym być krytykiem.
___
Marcel Reich-Ranicki (wywiad), Polacy nie zasługują na poezję Tuwima, Gazeta Wyborcza, 26.10.2008

czwartek, 16 października 2008

Pani Leokadja obejrzała się za siebie.
- Jakiś łotr za nami lezie - zauważyła tonem roztargnionego zdziwienia
- A! Mój to łotr.
- Pan kolekcjonujesz indywidua spod ciemnej gwiazdy?
- Różni tacy źle mi życzą. Za to pan Szczekielnikow źle życzy wszystkiemu, co żyje.
- Nie myślał pan stosować się do zdrowszych dla ducha strategij? Miłuj nieprzyjacioły swoje.
- Łatwiej mi je miłować i im współczuć, kiedy pomyślę, khr, co na nich pan Szczekielnikow nożem swoim wykona.
- Gdybyż tak każdy człowiek miał własnego Szczekielnikowa! - Zachichotała grubo. - Zaraz nastałoby na Ziemi Królestwo Boże.
- Wszystko w swoim czasie. Na razie panowie Smith i Wesson sprzedają rewolwery bardzo przednie.
Parsknęła przez szal świecieniem rzadkim.
- Pan to musisz być atrakcją pierwszą na wszystkich salonach!
- Na salonach za dużo myślę, khr, zapominam języka w gębie i wychodzę na kretyna.
___
Jacek Dukaj, Lód

Że niby Dukaj nie pisze dobrych dialogów? Hę?
[piękny lolek] Ciekawe co on [Zbigniew Preisner] teraz planuje. Czy zaskoczy nas czymś świeżym? Może?
___
piano.pl

Żeby nam tylko szczęki z zaskoczenia nie poopadały.

środa, 8 października 2008

W ogóle frakcja „językowców” jest u nas silna, także wśród młodych: talent w garści, świetny słuch i pióro, ale jak już sprzeda w prozie własną biografię, to nie ma o czym pisać.

(...)

Kino wielkobudżetowe to całkowicie odrębna dziedzina rozrywki. Widzimy jak ewoluuje, przejmując estetykę i formuły narracyjne z gier komputerowych i komiksów. Z tego też może urodzić się sztuka, ale już zupełnie inna, odwołująca się bardziej do wrażliwości malarskiej czy emocji sportowych, nie do wartości intelektualnych lub sensów zapisywalnych w klasycznych narracjach linearnych. Filmem, który przekroczył tę granicę nowej sztuki, był moim zdaniem „300” - chociaż według tradycyjnych kryteriów kicz i nudna nawalanka.

Zresztą podobnych mutacji w sztuce będzie teraz więcej. Ciekawy jestem, co urodzi się np. z wrażliwości wyhodowanej na MMOs (sieciowe gry komputerowe rozgrywane jednocześnie przez tysiące internautów – przyp. mh). Takie rozbudowane, pozbawione narzuconej struktury fabularnej („sandboxowe”) światy jak ten EVE Online pełnią funkcję otwartych środowisk dla równoległego życia, granica między serwisem społecznościowym a grą jest tu bardzo cienka. Głębokim doświadczeniem estetycznym może być samo „bycie w”, imersja w fałsz. Na razie to wszystko jest bardzo toporne i schematyczne, ale widać, z jaką siłą oddziałuje na wyobraźnię młodych: tu bije dziś źródło prawdziwie żywej sztuki.

(...)

One [seriale - 3M] pozwalają na rzeczy niemożliwe w filmie przeznaczonym na duży ekran. Bo tu można pokazać postaci poza zakresem wymaganym przez mechanikę fabuły, postaci „żyjące”, a nie tylko posuwające akcję do przodu - czego nie zrobisz w filmie kinowym, gdzie każda scena, w której coś się nie „dzieje”, to scena stracona. W tych serialach charakter, osobowość postaci, jej historia, droga życiowa są pierwotne względem fabuły; fabuła jest obudowywana na ludziach, nie ludzie na fabule. Postaciami nie rządzi mechanika napięcia: ekspozycja, pierwsza kulminacja, druga kulminacja, rozwiązanie. Nie; tutaj można pokazać meandryczność, nieprzewidywalność, chaotyczność, bezsens życia, jego bezcelowość - bo w życiu nie rządzą nami strzelby Czechowa i temu podobne reguły.

W tych serialach aktor więc może naprawdę zbudować rolę - ma czas, żeby „żyć postacią”. Tam nie grają gwiazdy, ale aktorzy z drugiej, trzeciej linii. Do filmu kinowego angażujesz za miliony gwiazdę, bo to uwalnia cię z konieczności budowania jej postaci i tracenia na to cennych sekund czasu ekranowego. W serialu natomiast każdy na początku jest czystą kartą. (...)

Sama struktura fabularna takiego serialu jest inna: to są powieści, każdy odcinek to rozdział, sezon to tom; film dwugodzinny odpowiada zaś strukturalnie opowiadaniu. Próby zmieszczenia w nim prawdziwie epickiej literatury dają w efekcie przeważnie olśniewającą sieczkę złożoną z samych „kluczowych” scen.

Twórcą serialu jest pisarz: autor scenariusza, głównej linii fabularnej. Twórcą filmu kinowego jest reżyser, czasami producent.

W serialu można przedmiotem kreacji uczynić sam świat - niesamowity, wielowarstwowy portret Baltimore mamy w „The Wire”. W filmie kinowym świat musimy przyjmować na wiarę, rzetelne pokazanie rządzących nim mechanizmów zmieniłoby bowiem dwugodzinną fabułę w dokument śledczy.

Mogę to ciągnąć: w tych serialach postaci mogą ze sobą naprawdę rozmawiać, podczas gdy jeden 10-minutowy dialog w filmie kinowym od razu rozwala ci całą strukturę filmu. Seriale HBO-wskie nie są przykrawane „w dół” do nastoletniego widza, co stało się powszechne w produkcjach amerykańskich, nie tylko pod względem cenzury obyczajowej, ale samej psychologii postaci. Dorosły człowiek nie zachowuje się tam jak dorosły, ale jak wyobrażenie dorosłego noszone w głowie nastolatka.
___
Jacek Dukaj (wywiad), Kutura według Dukaja, Przekrój, 8.10.2008

wtorek, 7 października 2008

[mirek szymański] Jerzy Waldorff:
"Jak świat światem, rozrywka zawsze miała stokroć szersze powodzenie od wielkiej sztuki. Z domami publicznymi nigdy nie mogły konkurować panteony."

[atos8] tja ... nic dodać nic ująć , gość zaślepiony ideą

[Strzyż] Co chcesz od Waldorfa? Dobrze powiedział.

[atos8] A moim zdaniem to bełkot . Ale to indywidualna sprawa , moim zdaniem gość powinien się zamurować w piwnicy i tam rozmyślać nad tym co powiedział . Ale jak już powiedziałem to indywidualna sprawa , nie lubię go prawie tak samo jak Millera .
___
piano.pl

Pokolenie EMO obala autorytety.

środa, 1 października 2008

W trakcie badań w polskim archiwum natknąłem się na nieznany dokument. Była to relacja niemieckich strażaków, którzy witali wkraczające oddziały Wehrmachtu przed remizą przy obecnej ul. Wojewódzkiej. Dokument powstał pod koniec września 1939 roku. Strażacy napisali wyraźnie, że kiedy stali przed remizą, ktoś zaczął do nich strzelać z dachu dworca kolejowego. Padło kilka strzałów. Jeden z nich przebił szybę i "omal nie zabił telefonisty". Tymczasem w 1946 roku ukazał się w "Odrze" artykuł Kazimierza Gołby o obronie dworca. Na podstawie relacji, jakie autor zdołał zebrać, pojawił się tekst heroizujący, ze stwierdzeniami: "wrzała bitwa o dworzec", "powstańcy strzelali gęsto". Po 7 latach od tego incydentu z epizodu powstała bitwa.
___
Grzegorz Bębnik (wywiad), Czy była obrona Katowic?, Dziennik Zachodni, 25.10.2006

wtorek, 30 września 2008

UL: Przekartkowałem katalog z Krefeld i znalazłem na jego końcu nader znaczącą listę prac. Od 1985 do 1994 roku są to: Ściana przed ścianą, Ściana przed ścianą, Ściana za ścianą, Przejście w pomieszczeniu, Pomieszczenie w pomieszczeniu, Przejście w pomieszczeniu, Ściana przed ścianą, Pomieszczenie w pomieszczeniu, Pomieszczenie w pomieszczeniu, Pomieszczenie w pomieszczeniu, Czerwony kamień za pomieszczeniem, Ołów wokół pomieszczenia, Ołów w podłodze, Światło wokół pomieszczenia, Światło wokół pomieszczenia, Ściana przed ścianą, Figura w ścianie, Ściana przed ścianą, Ściana przed ścianą, Pomieszczenie w pomieszczeniu, Ściana przed ścianą, Ściana przed ścianą, Ściana przed ścianą, Sufit pod sufitem, Część ściany przed ścianą, Ściana przed ścianą, Część ściany przed ścianą, Ściana przed ścianą... uważam, że to fascynujące, to rodzaj poezji... aż do 1994 roku z Sześcioma ścianami przed ścianą. Z opisu prac wynika, że są one reiteracją czegoś, co już istnieje.

GS: Były też prace, których nie można rozpoznać jako takich. Buduję kompletne pomieszczenia z podłóg, ścian i sufitów, których nie można postrzegać jako pomieszczenie w pomieszczeniu, pomieszczenie wokół pomieszczenia. Dochodziły stale nowe pomieszczenia z najprzeróżniejszych materiałów, mogą się one — w niezauważalny sposób — podnosić, obniżać lub też obracać. Praca w istocie polega na tym, że rozpoczynam pracę ciągle na nowo.

UL: Czym są pomieszczenia, które Pan buduje? Czy są to pomieszczenia idealne? Czy nie podobają się Panu pomieszczenia już istniejące, a więc chce Pan stworzyć nowe pomieszczenie, które odpowiada Panu bardziej lub które Pan kontroluje? Co jest bodźcem do tego, by w istniejące już i funkcjonujące pomieszczenia wbudowywać raz jeszcze pomieszczenia?

GS: Nie jestem w ogóle zainteresowany pomieszczeniem jako takim. Gdy pierwszy raz je zbudowałem, nie pojmowałem wcale, że zbudowałem pomieszczenie. Powiedział mi to ktoś inny.

(...)

GS: Za niekonsekwentne uznawałem już w ogóle budowanie tego pomieszczenia. Miałem uczucie, że nie muszę go w ogóle budować. Za bardziej konsekwentne uważałem w tym czasie eksperymenty, które polegały na tym, że wchodzimy do pomieszczenia, opuszczamy je, mamy nadzieję, że pozostało w nich przeżycie, a następnie zapraszamy do tego pomieszczenia innych ludzi. Być może we wszystkich moich pracach przygotowuję się na ten dzień, kiedy nie będę musiał już budować żadnych pomieszczeń.

(...)

GS: Robiłem też jeszcze inne rzeczy, chciałem na przykład zostać gwiazdą piłki nożnej.

UL: Co Pan zrobił w tym celu?

GS: Byłem środkowym napastnikiem. Wpadłem kiedyś na słupek. Nie udało się, to był koniec kariery. W 1987 roku zrobiłem maturę. Na akademii zostałem odrzucony. Poza tym zostałem uznany za niezdatnego do służby wojskowej. Zaoszczędziłem czas. Miałem czas dla siebie, powiodło mi się. Wprawdzie o mało co nie oblałem matury przez sztukę. Miałem nauczyciela, który bardzo mnie popierał, uznałem za konsekwentne rozwijać jego kierunek myślenia. Doprowadziło to do tego, że odmówiłem mówienia lub pisania o czymkolwiek. Nie wziął mi tego za złe, ale postawił dwóję. Brzmi to tak, jakbym był jeszcze bardzo młody, ale gdy przyjrzeć się życiorysom innych, którzy długo się czegoś uczą i studiują jeszcze potem pięć lat... Ja zaś zostałem uznany za niezdatnego do służby wojskowej, ze względów psychologicznych. Zakwalifikowano mnie jako osobę chorą, z zaburzeniami postrzegania. Opowiedziałem zaś tylko o tym, co w tym czasie robiłem. Nie oszukiwałem. Opowiedziałem, że buduję pomieszczenia, które postrzegam nie jako pomieszczenie w pomieszczeniu, pomieszczenie wokół pomieszczenia, że nagle jest ściana, która następnie na nowo znika, że patrzę na ścianę i interesują mnie nierówności, najmniejsza dziurka, najmniejsze wybrzuszenie. Z tego właśnie powodu nie dostałem się do Bundeswehry.

(...)

UL: Tak więc, jak Pan mówi, zrobił Pan rękę, zrobił Pan potwora. Dobrze zrozumiałem?

GS: Tak, a potem był krzyk, zawsze tam był. Ciągle krzyk i usiłowanie, by spotęgować ekspresję. W ludzkim krzyku dostrzegłem największą ekspresję. Nie chodzi tu jedynie o krzyk bólu, lecz również o krzyk wyzwolenia, i ten przeszywa na wylot. Kopałem jamy, zagrzebywałem się, skakałem z drzewa na drzewo wykonując przy tym ruchy pływaka, każde bowiem drzewo jest przecież światem, a pomiędzy światami jest woda. Zrobiłem grę Pułapka w skali 1:1 dla ludzi. Za pomocą lin można było przesuwać szablony nad dziurami w podłodze. Sam nie wiedziałem, kiedy ktoś wpadnie. W pewnym momencie stało się jasne, że nie ma już sposobu na spotęgowanie ekspresji... Próbowałem posuwać się coraz dalej, robiłem to samo, fotografie i tak dalej, sądziłem wówczas, że krzyk pozostaje w pomieszczeniu, gdy się je opuszcza. Próbowałem pracować poza obrazem, rzeźbą i pomieszczeniem. Poszukiwałem samych miejsc, w których zaszły określone zdarzenia, w zadziwiający sposób miejsca takie znajdowałem. Tu obok w lesie została zamordowana studentka sztuki. Miejsce to natychmiast odnalazłem. Później czytałem relacje o Johnie Fare, który razem z jakimś cybernetykiem zbudował maszynę do amputacji i wystąpił z nią w 1968 roku w Toronto. Brakowało mu już wtedy kciuka, dwóch palców, palców u nogi, oka, jąder i fragmentów skóry... W trakcie kolejnych sześciu ściśle tajnych sesji, porażony przez piękno, odciął sobie na koniec głowę. Zrozumiałem piękno czegoś takiego, nie mogłem już sobie wyobrazić większego spotęgowania ekspresji. Później poszedłem w inną stronę. Powstały całkowicie izolowane skrzynie... Gdy ktoś siedzi w skrzyni, a krzyku nie można już na zewnątrz usłyszeć... Sądziłem, że różnicę pomiędzy skrzynią pustą i pełną stanowiłoby życie. Wprowadziłem do pomieszczenia warstwy izolujące. Przy swoich technicznych możliwościach próbowałem zupełnie wyizolować pomieszczenie pod względem zmysłowym. Wchodziło się do niepozornego przedsionka i za pokrytymi okleiną, zwyczajnymi drzwiami wzmocnionymi stalowymi listwami napotykało się przekrój warstw izolujących. Praca nie była pomyślana jako przeżycie przestrzenne, choć gdy spoglądało się w czarną, nieokreśloną głębię, odczuwało się ucisk na uszy. Należało zdecydować się na czyn. Jeśli weszłoby się do pomieszczenia, drzwi zatrzasnęłyby się. Pomieszczenie było już i od zewnątrz, i od wewnątrz niemożliwe do otwarcia. Interesowała mnie kwestia niezapośredniczenia. W pomieszczeniu tym nie byłoby się już postrzegalnym zmysłowo. Byłoby się nieobecnym. Nie wiem, czy była to dziura, czy okno. Nie wszedłem.

UL: Jak duże były skrzynie?

GS: Względnie małe, 1m x 1m x 1m.

UL: Tak duże, że postać dokładnie się w nie wpasowywała...

GS: ... człowiek długo by w niej nie wytrzymał... Wyobrażałem sobie wówczas następującą wystawę: dwie skrzynie w jednym pomieszczeniu, wchodzi się, w jednej — zamkniętej — ktoś siedzi.

UL: Zamkniętej szczelnie?

GS: Tak.

UL: Musiałby w niej umrzeć, i to szybko.

GS: Jest to oczywiście bardzo teatralne. Coś takiego zdarza się jednak również w codziennym życiu. Dziecko wpada do zamrażarki, kobieta zaś stoi obok i zmywa naczynia.

(...)

GS:
Interesowałem się po prostu tym, co niemożliwe. Kupowałem jabłka i rzucałem je ciągle na ziemię, bo przecież to, że jabłko spada, nie musi zdarzać się za każdym razem.

(...)

GS: Przez jakiś czas robiłem fotografie miejsca, gdzie została zamordowana studentka. Później leżały tam też kwiaty.

UL: Ciągle Pan tam chodził?

GS: Tak, chodziłem tam ciągle na nowo. Próbowałem znaleźć miejsce, w którym wydarzyło się coś przeciwnego, próbowałem robić podobne zdjęcia. Stwierdziłem wówczas, że miejsca, choć wydarzyły się w nich najróżniejsze rzeczy, wyglądają tak samo. Następnie zdjęcia nieustannie ze sobą porównywałem. Gdy się w tym pogrąży, wpada się w końcu na drzewa, które tam kiedyś stały, wszystko się miesza.

UL: Co się miesza?

GS: Postrzeganie zupełnie konkretnych rzeczy. Koncentrujesz się tylko na rzeczach, które się kiedyś zdarzyły, na wydarzeniach, które kiedyś zaszły. Widzisz wówczas nagle dom, który tam kiedyś stał. Zadziwiające, że rzeczy, które już nie istnieją, pozostawiają jednak swoje ślady. W pobliżu Rheydt cały pas ziemi jest rozkopany przez wydobywanie węgla brunatnego, tam częściowo uzyskiwałem swój materiał. Są tam ciągle burzone całe domy, całe wsie, a więc występują tam również takie przesunięcia. Idziesz w krajobrazie i nagle masz wrażenie, że mógłby tam stać dom, bo jest tam jeszcze chodnik lub stoją tam jeszcze w dziwny sposób różne drzewa, których normalnie by tam nie było. I wtedy właśnie najsilniej odczuwasz przesunięcie czasu. Ale to byłaby katastrofa, gdybyśmy naprawdę nauczyli się dostrzegać takie rzeczy. Ciągle wpadalibyśmy na ściany.

(...)

UL: Co jest za ostatnim oknem?

GS: Za ostatnim oknem (można je otwierać) jest znowu okno. Włazi się na parapet i w przestrzeni pomiędzy oknami widać stare fotografie. Pozostawiłem obrazy i meble, wbudowałem je w nowe pomieszczenie. W pomieszczeniu między oknami wiszą teraz fotografie mojej mamy, mojego ojca, za nimi fotografia mojej babci. Po jednej warstwie przestrzeni na jedną generację. Prawdopodobnie mógłbym się tu przepoczwarzać.

UL: ... by pozostać w tym gabinecie osobliwości?

GS: Marzę o tym, by zabrać ze sobą cały dom i zbudować gdzie indziej. Mieszkaliby tam mój ojciec i moja matka, starsi krewni spoczywają martwi w piwnicy, na górze mieszkają bracia, wokół żyją kobiety i mężczyźni, którzy nie wiedzą, dokąd mogliby pójść. Gdzieś w kącie siedzi gruba kobieta, która nieustannie produkuje dzieci i rzuca je w świat. Ja jestem gdzieś w środku i nieustannie wszystko rozkopuję.

UL: Co jest za tym ostatnim już oknem?

GS: Każdy stawia to pytanie. Podnosi się okno w górę i wlepia oczy w masywną białą ścianę. Większość odczuwa strach i chce uciekać. Nieraz, choć się jeszcze na to nie odważyłem, chętnie bym kogoś nie wypuścił. Należę do tych, którzy prowadzą podwójne życie, idą w nocy do parku, grzebią w pojemnikach na śmieci i zabierają coś po kryjomu do domu.

UL: A zwłoki w piwnicy?

GS: Zwłoki ciągle w piwnicy. Może to ja nie mogę się wydostać.
___
Gregor Schneider i Ulrich Loock, ... niczego nie wyrzucam, wszystko ciągnę zawsze dalej..., z katalogu wystawy martwy dom ur, Kunsthalle Bern, 1996

środa, 24 września 2008

Zciwomada:
Póki co, bo zawsze masz szanse zajrzeć do nut Chopina, a jeśli słabo czytasz, to do historii i literatury.

b.a.c.h:
Myślę, że [czytam nuty] w stopniu wystarczającym, ale poleć jakieś konkretne pozycje. Z chęcią się dokształcę coby nie odstawać poziomem.

Zciwomada:
Sam sobie poleć po internecie http://google.com.

___
http://www.piano.pl/viewtopic.php?f=2&t=218

sobota, 20 września 2008

Socjalizm budził [w Galicji] z konieczności mniejsze zainteresowanie, czego dowodem jest apokryficzna historyjka o pewnym polskim socjaliście z Warszawy, którego na granicy galicyjskiej zatrzymał patrol policyjny. Gdy oficer zapytał działacza, czym według niego jest socjalizm, ten odpowiedział: „Walką robotników z kapitałem”, na co otrzymał niezrównaną odpowiedź: „Wobec tego może pan przejść na teren Galicji, ponieważ nie mamy tu ani robotników, ani kapitału”.
___
Norman Davies, Boże igrzysko
[W obecnych czasach] Germanizacja czyni zadowalające postępy (…) mówiąc to, nie mamy na myśli szerzenia niemieckiego języka, ale szerzenie zasad niemieckiej moralności i niemieckiej kultury, wprowadzenie uczciwości i sprawiedliwości, polepszenie sytuacji chłopów, dobrobyt miast. Z pogardzanego, okrutnie wykorzystywanego wasala jakiegoś szlacheckiego tyrana chłop zmienił się w wolnego człowieka, właściciela ziemi, którą uprawia. Nikt go już nie ograbia z wyjątkiem lichwiarskiego Żyda. Niemieccy farmerzy, niemieckie maszyny i manufaktury przyczyniły się do rozwoju rolnictwa i gospodarki. Linie kolejowe i dobre drogi podniosły ogólny poziom dobrobytu (…). Zorganizowane według niemieckiego systemu szkoły zapewniają podstawowe wykształcenie polskim dzieciom. Gimnazja nauczają wyższych nauk nie pustymi, mechanicznymi metodami jezuickich mnichów, ale na solidny, niemiecki sposób, który pozwala człowiekowi na samodzielne myślenie. Tego, czego nie dokona szkoła, dopełnia służba w armii. W wojsku młody polski chłop uczy się mówić i czytać po niemiecku. Dzięki temu, czego się nauczył w swojej kompanii czy szwadronie, oraz dzięki kontaktom z niemiecką ludnością miast garnizonowych poznaje idee, które wzbogacają i wyzwalają jego słaby i skrępowany umysł (…). Zamiast bezustannie narzekać, Polacy powinni rozejrzeć się wokół siebie i z wdzięcznością uznać to wszystko, co zrobiono dla ich kraju i ludności pod pruskimi rządami (…). W prowincji wielkopolskiej znajdują się szkoły (…), gimnazja, (…), seminaria, przytułek dla głuchoniemych, zakład dla umysłowo chorych, szkoła ogrodnicza… Mogę z dumą powiedzieć, że ta część dawnej Rzeczypospolitej Polskiej, która obecnie znajduje się pod zarządem Prus, cieszy się takim dobrobytem, lojalnym bezpieczeństwem i powszechnym przywiązaniem, jakich nigdy dotąd nie zaznała, o jakich nawet nigdy nie mogła marzyć, znajdując się w granicach królestwa polskiego od początków jego dziejów (…).
___

Ludność prowincji Zachodniej Rosji składa się w dziesięciu procentach z Polaków rozproszonych po jej terenie, potomków dawnych zdobywców lub renegatów należących do innych ras, oraz w 90% z ludzi, którzy mówią tylko po rosyjsku, modlą się po rosyjsku i płaczą po rosyjsku (zwłaszcza gdy się znajdą pod polskim panowaniem) i którzy stoją po stronie rządu rosyjskiego w jego walce z polską szlachtą (…). To w imieniu tych sześciu i pół miliona Polaków domagacie się władzy nad dwudziestoma czterema milionami w tonie wskazującym na to, że uważacie za najgłębszą i najohydniejszą tyranię i upokorzenie to, że nie pozwala się wam już dłużej tych ludzi uciskać i znęcać się nad nimi (…). Panowie, wzywam was przeto, abyście się zjednoczyli z większością swoich polskich braci w Prusach (…) i wspólnie z nimi uczestniczyli w dobrach płynących z cywilizacji, jaką wam oferuje państwo pruskie (…). Uczciwie sięgnijcie po należną wam część owoców naszego wspólnego trudu.
___
Otto von Bismarck, za: Norman Davies, Boże igrzysko
Fryderyk Wilhelm IV pisał do swojej siostry, carycy: „Mam nadzieję, że liczni rebelianci przekroczą granicę Królestwa Polskiego, gdzie Paskiewicz będzie ich mógł powiesić”. Odpowiedź carycy brzmiała: „Powieś ich sam”.
___
Norman Davies, Boże igrzysko

środa, 17 września 2008

Naród jest to społeczność złączona wspólnym błędnym przekonaniem na temat własnych początków oraz wspólną awersją do sąsiadów.
___
Ernest Renan

piątek, 12 września 2008

Вот что писал генерал Гудериан об эпизоде, когда в ходе войны прибыл к Гитлеру на доклад: «Гитлер, с покрасневшим от гнева лицом, с поднятыми кулаками, стоял передо мной, трясясь от ярости всем телом и совершенно утратив самообладание. После каждой вспышки гнева он начинал бегать взад и вперед, останавливался передо мной, почти вплотную лицом к лицу, и бросал мне очередной упрек. При этом он так кричал, что глаза его вылезали из орбит, вены на висках синели и вздувались» (Воспоминания солдата. Смоленск: Русич, 1998. С. 572).


__
Wiktor Suworow, Samobójstwo
ilustracja: Sieg Heil Szatan
Хорошо известно замечание Геринга: «Адольф — вегетарианец, но мы не знали, что кроме салата вегетарианцы пожирают ковры». Дело было в 1933 году, Гитлер поругался с Отто Штрассером и изливал свою ярость поросячьим визгом, воплями и оскорблял всех окружающих. Гитлер бегал по комнатам, ломал мебель, бил зеркала и стекла, швырял в окружающих тяжелые предметы, катался по полу и грыз ковер.
___
Wiktor Suworow, Samobójstwo

wtorek, 2 września 2008

Panowanie Michała Korybuta trwało wszystkiego cztery lata. W tym okresie zaszło w Rzeczypospolitej wiele istotnych wydarzeń.

Po pierwsze, 19 czerwca 1669 dokonano wyboru króla, który trafił na tron właściwie przez pomyłkę.

Po drugie, 27 lutego 1670 r. dla uczczenia porażki stronnictwa francuskiego, król poślubił arcyksiężniczkę Eleonorę Habsburżankę. (...)

Po trzecie, nieco później tego samego roku ambasador pruski zorganizował w Warszawie obławę na zbiegłego obywatela Królewca, Kalksteina. (...)

Po czwarte, w 1672 r. najazdem sułtana Mehmeta IV na Podole rozpoczęła się druga wojna turecka. Twierdza w Kamieńcu Podolskim została zdobyta, kamieniecką katedrę zaś przemieniono na meczet.

Po piąte, 16 października 1672 r. w Buczaczu koło Tarnopola królewscy posłowie podpisali akt kapitulacji. Południowe części Ukrainy, które pozostały przy Polsce po zawarciu rozejmu w Andruszowie, teraz przeszły w ręce Turków. (...)

Po szóste, oba posiedzenia sejmu w owym haniebnym roku zostały zerwane przez liberum veto. (...)

Po siódme, powstałe w łonie szlachty frakcje austriacka i francuska utworzyły zbrojne konfederacje, aby wymóc na niezdecydowanym królu swą konkurencyjną politykę.

Omawiając wszystkie te wydarzenia, podręczniki historii kładą głównie nacisk na to, czego król nie zrobił. Nie miał żadnej kontroli ani nad magnatami, ani nad armią, ani nad Turkami, ani nad żoną, ani nad nuncjuszem. Bardzo trudno dociec, czym właściwie zajmował swój umysł. Zmarł 10 listopada 1673 r. podobno na skutek przejedzenia korniszonami - zapewne u szczytu sił i możliwości.
___
Norman Davies, Boże igrzysko

czwartek, 28 sierpnia 2008

Ale on się nie wstydzi, on się niczego nie wstydzi - w tym problem z ludźmi wiary, z poddanymi absolutu, boskiego bądź ludzkiego, że póki wykonują jego nakazy, nie robią nic złego, jakiekolwiek te nakazy są. Zaduszą ci dzieci, a potem na podwieczorek serdecznie zaproszą, i dziwić się będą, jeśli nie przyjdziesz. Oto jest człowiek żyjący w prawdzie.
___
Jacek Dukaj, Lód

sobota, 16 sierpnia 2008

Tym, którzy śmiali się z mojej brody chciałem odpisać, że Dalila też pewnie pisała w komentarzach na blogu Samsona coś w stylu "w krótkich ci będzie lepiej".
___

piątek, 15 sierpnia 2008

Jednak ta sama monotonja krajobrazu, która nuży każdego podróżującego przez Syberję - step, tajga, niebo, ziemia, godzina po godzinie - znużyła szybko i tutaj: biel i biel i biel i biel, kliniczne piekło bieli. Ile można. Trzeba znać umiar. To rodzaj manji chorobliwej, z tego się przecież leczy w szpitalach obłędu: zapałka do zapałki, z wysuniętym językiem i spojrzeniem tępem, dzień po dniu przez dwadzieścia lat. Tak właśnie Bóg stworzył Azję.
___
Jacek Dukaj, Lód

wtorek, 12 sierpnia 2008

Znacie anegdotę o Żydzie, co wybrał się w podróż daleką w sprawach finansowych? Rozmowy na miejscu się przeciągają, więc idzie nadać telegram do żony. Żeby się nie niepokoiła, bo on musi zostać jeszcze parę dni, kwestja większego zysku, wróci, jak tylko będzie mógł, pozdrawia, Iccak. Dają mu blankiet do wypełnienia, urzędnik pocztowy objaśnia, że opłatę liczy się od każdego jednego wyrazu. Iccak spisał wiadomość, porachował słowa, porachował cenę telegramu - i nuże kombinować, co też mógłby tu wykreślić, bo zbędne, niekonieczne. „Iccak” - no przecie żona wie, że Iccak, kto inny? „Pozdrawia” - no jasne, że pozdrawia, miałby nie życzyć zdrowia własnej małżonce? „Wróci, jak tylko będzie mógł” - no to się rozumie samo przez się; jak nie będzie mógł, to nie wróci. I tak dalej, słowo po słowie, w końcu skreślił z blankietu całą wiadomość: same oczywistości.

...Otóż, widzicie, ja mam to samo. Nie ze skąpstwa - sam się zniechęcam. Wystarczy, że moment pomyślę nad tym, co zamiaruję powiedzieć, zanim powiem. Prawie nigdy nie wtrącam się do rozmów, nie oponuję nawet największym głupotom wygłaszanym w mojej przytomności. Im większe, tem mniejszy w opozycji sens, bo tem jaskrawsze oczywistości musiałbym przeciwko nim opowiadać. Zamykam usta, siedzę w kącie, milczę. Nie ma znaczenia, czy inni rozpoznaliby banalność mych słów - ja ją widzę aż nadto wyraźnie. I to, pojmujecie, to się z czasem obraca w rodzaj ogólnego zniechęcenia, lenistwa wobec ludzi. Ja powiem to, więc oni to, więc ja to, więc oni, więc ja, więc oni, i tak dalej, skolka ugodna - na co mi w ogóle rozpoczynać tę mękę? Siedzę w kącie, milczę.
___
Jacek Dukaj, Lód

poniedziałek, 11 sierpnia 2008

Dida, Didda, dida. Do ya wanna know the creda’
Of Jacques Derrida?
There is no wrida’
And there ain’t no reada’
Eitha’
___
autor nieznany, jedna z wersji krążących w Internecie

czwartek, 7 sierpnia 2008

Chwila – podczas palenia — „puchnie”, zwalnia, gęstnieje i nabiera treści. Skupia się w sobie. Neurofizjologowie powiadają, iż zawarta w tytoniu nikotyna poprawia na czas jakiś metabolizm mózgu. Ów wzrost wydajności objawia się jako wzmożona refleksyjność w wariancie samotniczym bądź zwiększona komunikatywność w opcji palenia zbiorowego. Zintensyfikowana refleksyjność jest zaś narcystyczną rozkoszą przebywania ze sobą i u siebie, z pełnym, wewnętrznym przyzwoleniem na nierobienie niczego innego ponad to. Palenie jest wszak czynnością: tego to, a tego zrobić teraz nie mogę, bo robię już coś – palę mianowicie. Niczego nie muszę wykonywać, nic i do nikogo nie muszę mówić – palę. Pozwalam meandrować myśli wraz z dymem. Nikotynista kupuje tę chwilę za wysoką cenę wszystkich przyszłych nowotworów i udarów, wszystkich duszności, dychawic i płucnych rozedm, kaszlu i żółtawej skóry. Odracza na moment osiągnięcie jakichkolwiek praktycznych celów. Odpuszcza je i wybacza sobie, że to czyni.
___
Bartosz Jastrzębski, Palenie, Racjonalista, 7.08.2008

wtorek, 29 lipca 2008

Pomyślałem zatem - trudno. Pora kupić sobie dobre buty i rower i w ten sposób jakoś człowiek się na miejsce dostanie. W sklepie z butami zostałem przytłoczony asortymentem więc zawezwałem asystę z obsługi. Sprzedawca zapytał mnie, do czego mają być te buty. Odpowiedziałem, że do chodzenia. "Aaaa!" - rozpromienił się sprzedawca - "zatem potrzebne panu trekkingowe!". Mówi się trudno - kupiłem trekkingowe i udałem się do sklepu z rowerami, gdzie również doznałem poczucia przytłoczenia. Zawezwałem obsługę. Sprzedawca rowerów zapytał się zgodnie z moim przypuszczeniem do czego ma być rower a ja zgodnie z prawdą odparłem, że do jeżdżenia. "Aaaa - trekkingowy znaczy!" - rozpromienił się sprzedawca.

Odtąd, kiedy ktoś mnie pyta np. "a którą kiełbasę pan chce?" - odpowiadam, że trekkingową. Działa.
___

poniedziałek, 28 lipca 2008

O come t'inganni se pensi che gl'anni
non hann'da finire
bisogna morire
Oh how wrong you are to think
that the years will never end.
We must die.


E' un sogno la vita che par si gradita
e breve il gioire
bisogna morire
Life is a dream, that seems so sweet,
but joy is all too brief.
We must die.


Non val medicina non giova la China
non si puo guarire
bisogna morire
Of no avail is medicine, of no use is quinine,
we cannot be cured.
We must die.


Non vaglion sberate minacie, bravate
che caglia l'ardire
bisogna morire
Worthless are lamentations, threats, bravado
produced by our courage.
We must die.


Dottrina che giova parola non trova
che plachi l'ardire
bisogna morire
No learned doctrine can find the words
to calm this boldness.
We must die.


Non si trova modo di scoglier'sto nodo
non val il fuggire
bisogna morire
There is no means to untie this knot,
it is useless to flee.
We must die.


Commun'e il statuto non vale l'astuto
'sto colpo schermire
bisogna morire
It is the same for everyone, a wily man cannot
shield himself from the blow.
We must die.


La Morte crudele a tutti e infedele
ogn'uno svergogna
morire bisogna
Cruel death is unfaithful to all,
and shames everyone.
Die we must.


E pur o pazzia o gran frenesia
par dirsi menzogna
morire bisogna
And yet, o madness, o ravings,
it seems like lying to oneself.
Die we must.


Si more cantando si more sonando
la Cetra o Sampogna
morire bisogna
We die singing, we die playing
the cittern, the bagpipe,
yet die we must.


Si more danzando bevendo mangiando
con quella carogna
morire bisogna
We die dancing, drinking, eating;
with this carrion
die we must.


I Giovani i Putti e gl'Huomini tutti
s'hann'a incenerire
bisogna morire
Youth, children, and all men
must end in dust.
We must die.


I sani gl'infermi i bravi gl'inermi
tutt'hann'a finire
bisogna morire
The healthy, the sick, the brave, the defenceless,
must all make an end.
We must die.


E quando che meno ti pensi nel seno
ti vien a finire
bisogna morire
And when you are least thinking of it,
in your breast, all comes to an end.
We must die.


Se tu non vi pensi hai persi li sensi
sei morto e puoi dire
bisogna morire
If you do not think of this, you have lost your senses,
your are dead and you can say:
We must die.

___
Passacaglia della Vita (Taniec żywota) lub Homo fugit velut umbra (Człowiek przemija jako cień), anon., Włochy, XVI w.

czwartek, 24 lipca 2008

Uspokoiłem się i nawet polubiłem teksty, w których udowadnia się, że Chopin nie mógł zrobić kupki w Płońsku, lecz tylko w Płocku, bo dyliżans go wiozący przez Płońsk nie przejeżdżał. Lubię to retro, lubię nawet to, że przeglądając nowy numer pisma [Ruchu Muzycznego] stwierdzam, że nie ma w nim dla mnie nic, lub prawie nic, do przeczytania.
___
Andrzej Chłopecki, Redaktor i Mysz, Gazeta Wyborcza, 18.07.2008

czwartek, 17 lipca 2008

Jeśli chodzi o przestrzeganie form, Rosjanie byli równie krnąbrni. Do czasów Piotra I, kiedy to ich posłowie nagle założyli peruki i getry w europejskim stylu, Rosjan uważano zawsze za egzotycznych dzikusów, żyjących poza nawiasem chrześcijaństwa. Poselstwa ich przyjmowano w Warszawie z szacunkiem pomieszanym z ubawieniem. Z jednej strony, bardzo silne wrażenie musiał wywierać otaczający ich zbytek: orszak złożony z setek jeźdźców i kupców, naszywane perłami futra, w jakie na własny koszt wyposażał ich car, wymyślne dary w postaci klejnotów i egzotycznych zwierząt, długie brody, spiczaste czapki, kolorowe hafty i śpiewny ton ich głosów. Z drugiej strony, wiele z ich obyczajów i żądań odznaczało się taką skrajnością, że ambasadorów z Zachodu zapraszano do oglądania zza zasłony ich zachowania się na dworze. Po pierwsze, byli dobrze znani ze swej gwałtowności. Opowiadano, że w r. 1570 Iwan IV kazał zrobić befsztyki z ofiarowanego mu przez Zygmunta Augusta stada wspaniałych ogierów, ponieważ zrodziło się w nim podejrzenie, że jego własny dar dla polskiego króla nie spotkał się z należytym uznaniem. Jeszcze w ponad sto lat od przerażających wydarzeń krążyły opowieści o doświadczeniach posła angielskiego na dworze Iwana IV: Sir Jeremiego Bowesa najpierw uczęstowano widokiem egzekucji, jaką wykonano na dwóch bojarach, którzy ośmielili się wyprzedzić posła na schodach wiodących do carskich komnat, a następnie sceną samobójstwa innego bojara, któremu car rozkazał wyskoczyć przez okno na dowód lojalności. Skierowana do królowej angielskiej Elżbiety I prośba Zygmunta III, aby nie posyłała broni „tym barbarzyńcom", „albowiem wiemy, jacy oni są", opierała się na bolesnych doświadczeniach. Po pierwsze, Rosjanie byli nadmiernie podejrzliwi - zwłaszcza w stosunku do swoich własnych ludzi. W r. 1635 namiestnik suzdalski Aleksy Jarosławski wywołał w Warszawie oburzenie, żądając wydania zbiegłych członków swego poselstwa; w r. 1646 nastąpił kolejny skandal, gdy spowiednika królowej, monseigneura de Fleury, bezceremonialnie poddano rewizji, podczas gdy dokonywał zakupu futer w ambasadzie moskiewskiej. Po wtóre, byli także przesadnie wrażliwi na krytykę. W r. 1650 Grigorij Gawryłowicz Puszkin, namiestnik Niżnego Nowogrodu, który przybył do Polski, aby pogratulować Janowi Kazimierzowi wyboru na króla, zażądał stracenia wszystkich autorów, w których książkach znalazły się niepochlebne uwagi pod adresem cara. Po licznych protestach zadowolił się ostatecznie prywatnym ogniskiem rozpalonym przy użyciu wybranych pozycji niepożądanej literatury, jakie marszałek wielki koronny urządził na podwórcu jego rezydencji. Po trzecie wreszcie, byli znani ze swego pijaństwa. Przy okazji wszystkich oficjalnych bankietów upierali się przy nadmiernym piciu, traktując je jako znak uznania wobec gospodarzy; pod adresem korpusu dyplomatycznego kierowano specjalne prośby o powstrzymanie się od wykorzystania stanu rosyjskich kolegów, gdy ci powpadają pod stół.

Rosjanie celowali jednak przede wszystkim w dziedzinie spraw tytularnych. Jako wielcy książęta księstwa moskiewskiego Iwan IV oraz jego następcy nie mieli żadnego uznanego prawa do tej całej baterii tytułów, jakich zazwyczaj używali. Według przyjętego w Europie protokołu byli umieszczani pośród książąt Włoch, za elektorami cesarstwa, ale przed zależnymi księstwami i republikami. Już same terminy „car", „samodzierżca", a nawet „Rossija", wymyślili sobie na własny użytek i przez długi czas nikt w Europie nie traktował ich poważnie. Dla Polaków pretensje te były szczególnie irytujące, ponieważ znaczna część terytorialnych godności cara dotyczyła ziem, które w gruncie rzeczy należały do Rzeczypospolitej i nigdy nie były własnością Moskwy. Twierdzenie, że car jest władcą „Wszechrosji" było istotnie dosyć dziwne, skoro Białoruś i Ruś Czarna znajdowały się na Litwie, Ruś Czerwona - w Polsce, a tylko Wielkoruś - na terenie państwa moskiewskiego. Z takich to pierwiastków złożone są imperia. Posłowie Moskwy, żyjący w ciągłym strachu przed gniewem swego władcy, mieli zwyczaj recytować tytuły cara głośno i od początku do końca, na wstępie każdego publicznego wystąpienia; regularnie też zgłaszali protest, kiedy tylko ich ucho pochwyciło którykolwiek z dawnych tytułów polskich - jak Dux Russiae - których nie aprobowali.

W 1635 r. Jarosławski urządził swoją słynną demonstrację, zjawiając się na audiencji przed Władysławem IV w dwóch kapeluszach na głowie; jeden miał unieść na powitanie króla, jak mu nakazywał protokół, drugiego zaś miał nie zdejmować, jak mu nakazał car. W w. XVIII Piotr I poinstruował swoich posłów, że jego nowy tytuł „cesarza-samodzierżcy Wszechrosji" upoważnia ich, jako dyplomatów pozostających w służbie „nowego Rzymu", do zajmowania pozycji wyższej w stosunku do posłów Świętego Cesarstwa Rzymskiego. Przez wiele lat Rzeczpospolita odpierała te roszczenia, nie uznając ich w dokumentach i traktatach. Ale pierwsza oznaka zmian nastąpiła w r. 1671, kiedy to poseł Moskwy wjechał do Warszawy w królewskiej karecie. W r. 1677 nuncjusz papieski, szukając poparcia Moskwy przeciwko Turkom, zwrócił się do Jana Sobieskiego z prośbą o uznanie tytułu „cara". Było to, jak wyjaśnił, „barbarzyńskie imię" - jak szarif wśród Arabów czy też sufi w Persji. Jednakże w stosunkach oficjalnych jeszcze w połowie XVIII w. trzymano się w Rzeczypospolitej formuły Tres Puissante Soweraine Tsarine, Grande Duchesse de Moscou. Ostatecznie skapitulowano w r. 1764, uginając się pod połączonym naciskiem Katarzyny i króla pruskiego Fryderyka, którzy bezradnemu sejmowi narzucili własne tytuły, co nabrało wymowy symbolu klęski politycznej.
___
Norman Davies, Boże igrzysko
W w. XVI w pełnieniu tej funkcji [posła, ambasadora - 3m] wybitną rolę odgrywali również sekretarze królewscy, choć nie zawsze obywało się bez tarć. W r. 1554 w Wiedniu główny delegat polski, kasztelan radomski Mikołaj Myszkowski, tak mocno oponował przeciwko włączeniu w skład jego poselstwa Marcina Kromera, skromnego historyka, że podczas audiencji próbował zająć jednocześnie oba krzesła przygotowane dla posłów. (...) w latach dwudziestych XVI w. we Włoszech reprezentował króla neapolitański kucharz królowej Bony, Cola Maria de Charis. W przypadku poselstwa do Moskwy i Porty problem statusu nabierał dodatkowego znaczenia, ponieważ gospodarze skłonni byli osądzać szczerość zamiarów Rzeczypospolitej według rangi posła i splendoru jego orszaku. Wybór posła o niższej pozycji lub mniejszej zamożności poczytywany był za celową obrazę, co już na samym początku mogło przesądzić o niepowodzeniu misji.
___
Norman Davies, Boże igrzysko

środa, 16 lipca 2008

W epoce saskiej wprowadzono wyraźne rozróżnienie między poczynaniami króla i poczynaniami Rzeczypospolitej. Było na przykład rzeczą najzupełniej możliwą, że jako elektor saski Wettyn był w stanie wojny ze Szwecją, podczas gdy równocześnie, jako król Polski i Litwy, utrzymywał z nią pokój.
___
Norman Davies, Boże igrzysko

piątek, 11 lipca 2008

50.
A skoro swój gniew i serce zażarte
W chrześcijańskiej krwi w on czas zaprawiła,
Widząc, że bramy i miasto zawarte,
Po wielkiej części o sobie zwątpiła.
Ale nadzieją płochą myśli wsparte
Prętko na nowy fortel obrociła:
Za jednego się z ich wojska udała
I miedzy nie się nieznana wmięszała.

51.
Potem jako wilk, co stado rozbije,
Dopadszy lasu prętko z oczu ginie -
Idzie ukradkiem i łatwe się kryje
W nocy i w onej wielkiej mieszaninie,
Lecz Tankredowi przedsię się nie skryje;
Ten widział, kiedy w onejże godzinie
Ardelijota przed bramą zabiła
I pilnował jej, gdzie się obrociła.

52.
Mniema, że to mąż jaki doświadczony,
Nie myśląc, aby białą płcią być miała.
Chce się z nią spatrzyć, a ta - z jednej strony
Obbiegszy - w miasto drugą bramą chciała.
I niż jej Tankred dognał zapędzony,
Na chrzęst się jego zbroje obejrzała:
"Co - prawi - niesiesz?" On jej na to powie:
"I śmierć, i wojnę". Ona zaś odpowie:

53.
"Jeśli chcesz śmierci, i ta cię nacieszy,
Dam ci ją wnetże". Wtem stanęła w kroku.
On widząc, że beł nieprzyjaciel pieszy,
Zarazem z siodła w prętkiem wypadł skoku.
Tak - zbywszy konia - do niej się pospieszy
I oboje szli po miecze do boku
I tak się zwarli, jako srodzy bycy
Przy swej się lubej bodą jałowicy.

57.
Trzykroć ją ścisnął, trzykroć także ona
Wydarła mu się z węzła tak mocnego,
Którym nie beła z miłości ściśniona,
Lecz z nieprzyjaźni i gniewu wielkiego.
Znowu do mieczów poszli. Już raniona
I ona, i on, już i tchu samego
Ledwie jem staje. Potem się cofnęli,
Aby po wielkiej pracej odpocznęli.

58.
Tak na mieczowej wsparszy się głowicy
Patrzali na się - ta z tej, ow z tej strony,
Kiedy Apollo swojemu woźnicy
Nieść kazał na świat dzień światłem pleciony.
Widzi krwie siła Tankred na dziewicy,
Cieszy się hardy, że mniej obrażony.
O ludzkie myśli, głupie to czynicie,
Że się za lada szczęściem unosicie!

59.
Z czego się cieszysz, o Tankredzie? Czemu
Chełpisz się, szczęściem omylnem pijany?
Wrychle zwycięstwu nierad będziesz swemu
I będziesz płakał tej krwie i tej rany!
Chwilę się milcząc - on jej, ona jemu
Przypatrowali sobie na przemiany,
Na koniec Tankred ozwał się z swą mową
Pytając, kto beł i jako go zową:

60.
"Spolne to - prawi - nieszczęście sprawuje,
Że naszę dzielność pokrywa milczeniem;
A iż nam zły los sławę odejmuje
Słusznie nabytą tak mężnem czynieniem,
Proszę cię (jesli gniew prośbę przyjmuje),
Powiedz mi twój stan z twem własnem imieniem.
Niech wiem - lub przegram, lub wezmę zwycięstwo -
Kto śmierć ozdobi albo moje męstwo"

61.
Ona mu na to: "Imienia mojego
Nie będziesz wiedział, już cię to omyli;
Dosyć masz na tem, że widzisz jednego
Z tych dwu, co wielką wieżę zapalili".
Harda odpowiedź rycerza zacnego
Tak uraziła barzo w onej chwili,
Że do niej znowu wielkiem pędem skoczył,
Aby się zemścił i miecz w niej omoczył.

64.
Ale już przędzę Parka nieużytą
Kloryndzinego żywota zwijała:
Pchnął ją w zanadrze Tankred i obfitą
Miecz utopiony krew wytoczył z ciała
I zmoczył złotem koszulę wyszytą.
Którą panieńskie piersi sznurowała.
Czuje, że ją już noga ledwie wspiera,
I że już mdleje, i że już umiera.

65.
Idzie za szczęściem zwyciężca surowy
I sztych śmiertelny pędzi między kości;
Ona - konając - rzekła temi słowy,
Zwykłej na twarzy nie tracąc śmiałości,
Którą znać, że w niej duch sprawował nowy,
Duch skruchy, wiary i świętej dufności -
Że choć poganką za żywota była,
Umierając się ato nawrociła:

66.
"Odpuść ci, Boże, ato mas zwygraną,
A ty też, proszę, odpuść mojej duszy,
Proś Boga za nię i grzechem spluskaną
Oczyść krztem świętem i zbroń od pokusy".
Tą żałościwą, tą niespodziewaną
Prośbą jej Tankred zarazem się ruszy
I wewnątrz żalem okrutnym dotkniony,
Umarza gniewy i płacze zmiękczony.

67.
Do przezroczystej pobieżał krynice,
Która z przyległej góry wynikała
I w hełm porwawszy wody - do dziewice
Wracał się, która już dokonywała.
Kiedy jej dotąd nie poznane lice
Odkrył z szyszaka, ręka mu zadrżała:
Pozna ją zaraz i jako słup stanie -
O, nieszczęśliwe i przykre poznanie!

68.
Nie umarł zaraz, bo wszystkie swe mocy
Zebrane, serca pilnować wyprawił
I dusząc w sobie żal, koło pomocy
Świętej się wszystek na on czas zabawił.
Śmiech wdzięczny piękne wydawały oczy,
Skoro krzest święty cny rycerz odprawił;
I tak się zdało, jakoby mówiła:
Niebo-m osięgła, nieba-m dostąpiła.

69.
Mało co pierwszej straciwszy piękności
Jako lilija białą barwą bladła,
Na jasne niebo zda się, że z litości,
Gdy w nie patrzało - czarna chmura padła.
A nie mogąc już mówić - życzliwości
Znak - zimną rękę na rycerza kładła.
Tak piękna dziewka w on czas umierała,
Że kto nie wiedział, rozumiał, że spała.
___
Claudio Monteverdi, Combattimento di Tancredi e Clorinda, libretto: Torquato Tasso, Jerozolima wyzwolona, Pieśń dwanasta: Wycieczka, spalenie wieży oblężniczej i śmierć Kloryndy, tłum. Piotr Kochanowski
- Co ja bym zrobił. Panna się nie obrazi - ni cholery mnie nie obchodzi panny pytanie. Na miejscu Abrahama! On ne peut être au four et au moulin. Bo moje miejsce jest inne, ja patrzę oczyma Izaaka. Dla niego nie ma znaczenia wszystko to, co my tu tak mądrze a bezdusznie rozważamy: czy prosił, czy rozkazywał, czy próba, czy Bóg miał prawo, czy Sobie nie przeczył... A co mnie to! Ja leżę na ołtarzu. Nic nie wiem. Wiem, że ojciec mnie tu zwiódł kłamstwem, związał i chce zabić, zabije.
...I wyobraź sobie panna, wyobraź sobie, że - chcę żyć! nie chcę zginąć na tym kamieniu! Uwalniam się z więzów. Uciekam. Ojciec goni mnie z mieczem. Dopadnie, to ubije. Jest stary, mam szansę. Ale, to mi powiedz panna, ale czy mam prawo się bronić? Czy uczynię źle, stając przeciw ojcu, który chce mnie złożyć w ofierze? Na czym polegałaby tu wina Izaaka?
...I czy byłaby dla niego jakaś w tym różnica, gdyby poznał ponad wszelką wątpliwość, że Abraham czyni to wszystko z Bożego rozkazu?
- Pan mnie pyta - dobrze słyszę - pyta mnie pan, czy jest moralnie dozwolona samoobrona przed Bogiem?
- Bóg nie może uczynić nic złego! - zakrzyknął ktoś zza Ziejcowa. Uniosło się wzrok. Oparty o ścianę, w obłoku tytuniowego dymu stał tam Ünal Tayyib Fessar, ciemnopurpurowe słońce odbijało się na jego czaszce nagiej, jeszcze trochę pochylił się ku stolikowi, ku rozmówcom zgromadzym wokół stolika, i pokazał się cały w oblewie karminowych refleksów, jakby spływał krwią od samego szczytu głowy. - Stajesz przeciwko Bogu, stajesz po stronie Szatana!
- Bóg-Car - mruknął doktor symetryczny - On, tak, On istotnie „nie może” uczynić nic złego. Cokolwiek czyni, dobrze czyni, bo On to czyni.
___
Jacek Dukaj, Lód
...Taka jest historja rozkazu Boga dla Abrahama. Żeby związał i zabił syna swego. Znacie państwo tradycję żydowską - nie znacie - owóż inne są rozumienia związania Izaaka, aqedat Yitzhak, i wiele różnych rzeczy mówi tu Bóg Abrahamowi i ludziom, którzy czytają tę historję z myślą czystą. Jeśli czytają! Jeśli myślą!
...Są talmudyści, co bynajmniej nie widzą tu rozkazu - lecz prośbę. Bóg poprosił Abrahama; Abraham mógł się prośbie nie przychylić, ale się przychylił, a ponieważ właśnie przychylił się do Bożego nierozkazu, dlatego Bóg go nagrodził.
...I są talmudyści, co wcale nie nazywają tego próbą. Zali mógł Bóg nie znać jej wyniku? mógł nie wiedzieć, co Abraham zrobi? Bóg wie. Kto więc tu kogo próbował?
...Są też tacy, co uważają to za wyróżnienie uczynione przez Boga wobec Abrahama. Znak dla przyszłych pokoleń i lekcję na wieczność: oto masz już nóż przyłożony do gardła, leżysz związany na kamieniu i własny twój ojciec ścina cię w tej sekundzie - nie desperuj jednak, zaufaj Bogu, zaufaj do końca, zostaniesz ocalony - On wyratować cię może z każdej opresji.
- Oczywista, tak naprawdę, to znaczy jeśli rzecz taka zdarzyła się rzeczywiście w historji narodu żydowskiego - rzekł spokojnie doktor Konieszyn - szło w niej o tę jedną zmianę zwyczaju Żydów: żeby zaprzestali ofiar z ludzi, zarzynając miast nich zwierzęta.
- O czym panowie mówią! - żachnęła się panna Jelena. Wzburzona, wyjęła chusteczkę i otarła czoło. Jej blada cera zdawała się odrobinę mniej bladą. - Talmudyści siacy, talmudyści owacy, jedna jest tu potworność, której nie da się omówić naokoło wzniosłemi słowy, choćby tysiąc Żydów przez tysiąc lat siedziało nad świętemi księgami. Próba - a pewnie, że próba: próba prawości Abrahama. I Abraham jej nie sprostał! Abraham zawiódł! Czy jest czyn bardziej sprzeczny z wszelką moralnością tego świata niż mord rodzica na własnem dziecku? Nie znajdziecie takiego; Bóg wiedział, co rozkazać w próbie. I co robi Abraham? Bez mrugnięcia idzie zamordować syna! To ma być wzór? Czego, ja się pytam! Na co nam taka przypowieść?!
- Zauważ panna, jak tu wszyscy są wspaniale posłuszni - rzekło się, gładząc wąsa. - Izaak Abrahamowi, Abraham Bogu. Który też przecież jest ojcem Abrahama. To jest opowieść o ślepej wierności.
Wciąż z rękoma skrzyżowanemi na piersi i okiem błądzącem, zakolebał się Filimon Romanowicz na fotelu jak w transie modlitewnym.
- Sprzeczny z moralnością, mówi panienka. A jaka była moralność Abrahama? Słowo Boże. Czy widzi panna te rozdroża? Niech mnie panna teraz słucha! Oddam pannie kierownictwo tego pociągu, w rączce panienki przestawnia torów na drodze naszej. Oto jedziemy:
...Na lewo: Bóg zakazał zabijać, ponieważ zabijanie jest złe. Na prawo: zabijanie jest złe, ponieważ Bóg zakazał zabijać. I jak panna obróci wajchę?
...Na lewo: znaczy, zło i dobro nie od Boga zależy - Bóg jest im poddany i my jesteśmy im poddani. Bóg, wszechwiedzący, wie, że zabijanie jest złe, dlatego dał takie przykazanie: pilnuje, żebyśmy zła nie czynili. Wówczas istotnie On sam także nie może przykazania łamać ani zmieniać. Tylko że jeśli nie od Boga, to od kogo, od czego pochodzi Dekalog, skąd taki akurat podział na zło i dobro? I czemu nie mógłby być inny? A? Powie mi to panna? Bez owej wiedzy, bez twardego fundamentu zagubimy się zaraz w tej krainie, zapadniemy jak w bagno, zdani na własne siły, bo kto kiedy sam siebie z bagna wyciągnął? To jest droga w otchłań, jeśli panna tam pojedzie, w Kraj Biezprizornych, i nie ma zeń powrotu.
...Na prawo: a jak na te ziemie wjedziemy, musimy być gotowi, że w każdej chwili Bóg może rzec: zabijanie jest dobre, złe jest - o! - jeżdżenie pociągami i palenie papierosów - i od tej chwili takie właśnie będzie dobro i zło, ponieważ to Bóg jest jedyną i najwyższą racją moralności i nie ma sankcji ponad Bogiem. To ziemia samodzierżcy dusz, to Kraj Cara.
- Więc, więc - zająknęła się panna Jelena - więc pan mówi, że jak On ustalił Dziesięć Przykazań, to już może sam sobie w każdej chwili przeczyć? Bo cokolwiek rozkaże, to i tak będzie to dobre, bo to Bóg rozkazuje. Tak? Tak?
Wychyliwszy się z fotela, ujęło się delikatnie pannę pod łokieć.
- Nie ma żadnej sprzeczności. Pan biblista naprostuje, jeśli w błąd wejdę - prawda, Filimon Romanowicz? - ale wedle mojej wiedzy, proszę posłuchać, panno Jeleno, sprzeczności być tu nie może. Bóg komunikuje się z ludźmi za pomocą zdań rozkazujących. „Nie zabijaj”. „Zabij”. „Nie cudzołóż”. „Idźcie i rozmnażajcie się”. Zdania rozkazujące nigdy nie popadają ze sobą w sprzeczność, podobnie jak zdania pytające. Sprzeczne mogą być co najwyżej zdania oznajmujące o zdaniach rozkazujących: „Powiedział, żeby zabijać”, „Nie powiedział, żeby zabijać”. Ale same rozkazy mogą tylko zostać wykonane lub nie - nie mogą sobie przeczyć. Rozkazuje nie zabijać. Jesteś posłuszna albo nie jesteś. Rozkazuje zabijać. Jesteś posłuszna albo nie jesteś. Rozkazy następują po sobie, nie ma sprzeczności. Ten, wobec którego rozkazów winnaś posłuch bezwarunkowy, nie ma obowiązku tłómaczyć się ze swych intencyj. Samodzierżca zawsze jest w prawie, niezależnie od tego, jak się ma jego rozkaz do rozkazów uprzednich. Sądzi panna, że dlaczego Mikołaj Aleksandrowicz tak się broni przed spisaniem dla Rosji jakiejkolwiek konstytucji?
___
Jacek Dukaj, Lód
Co jeszcze się panu podoba w Warszawie?

- Publiczny transport. Autobusy i tramwaje kursują punktualnie. W Rzymie spóźniają się, stoją w korkach. Jak ktoś jedzie na spotkanie komunikacją miejską, to w zasadzie wiadomo, że nie zdąży na czas.

A co denerwuje pana w Warszawie?

- Może nie denerwuje, ale zaskakuje. Chodzi mi o skrupulatne przestrzeganie przepisów. To widać szczególnie w ruchu drogowym. Np. na Hożej, gdy ta ulica była zamknięta na czas remontu, cały czas działała sygnalizacja świetlna. Mimo że nie jeździły żadne auta, ludzie czekali na zielone.

Ktoś zagapił się, nie zauważył, że jest remont.

- Może, ale myślę, że w Polsce przepis jest przepis.

Ale przecież my, Polacy, jesteśmy właśnie postrzegani jako tacy, którzy swobodnie traktują przepisy!

- Tak mówią ci, którzy nie byli we Włoszech. Gdy w Rzymie kierowcy stoją w korkach, a widzą możliwość pojechania skrótem przez boczną ulicę, przez którą przejeżdżać nie wolno, to przez nią jadą. Tak się robi, bo to użyteczne.

Ale to jednak łamanie zakazów.

- To raczej bardziej kreatywny sposób wykorzystywania reguł.

Pan żartuje?

- Nie. Gdyby w Rzymie przestrzegano bardzo dokładnie zasad ruchu drogowego, to wszystko by się zablokowało. Korki byłyby niesamowite.
___
Angelo Piero Capello, Canaletto i Cappelo - dwaj Włosi na Krakowskim Przedmieściu (wywiad), Gazeta Wyborcza (Warszawa), 10.07.2008

czwartek, 10 lipca 2008

W 2007 roku na blogu "Dark Roasted Blend" internauci z całego świata wybierali najbardziej niebezpieczne i pochłaniające najwięcej ofiar drogi na naszej planecie. Z sześciu wybranych trzy znajdują się w Rosji. Jedna na kaukaskiej granicy między Gruzją i Rosją, a dwóch pozostałych miałem okazję posmakować. Najpierw w Moskwie, bo to 4,5-kilometrowy tunel Lefortowo, który przebiega pod rzeką i przecieka, a jak przychodzą mrozy, robi się ślisko jak na lodowisku do hokeja na Łużnikach.

Druga droga śmierci, którą jechałem, odłącza się od mojej trasy za Czytą, ale urodą niczym się od niej nie różni. To biegnąca na północ autostrada do Jakucka. Autostrada to stanowczo za dużo powiedziane. To wąski, kręty, w lecie błotnisty, a w zimie zawalony śniegiem trakt biegnący po wiecznej zmarzlinie, bez odrobiny asfaltu. (...)

Wiosną 2006 roku na środkowym odcinku drogi do Jakucka roztopy uwięziły kilkaset samochodów. W straszliwym błocie ugrzęzły nawet gąsienicowe pojazdy wysłane na ratunek. Po kilku tygodniach zdesperowani ludzie z bronią w ręku zaczęli walczyć między sobą o żywność.
___
Jacek Hugo-Bader, Maską w stronę wiatru, Gazeta Wyborcza 08.07.2008
Wiecie, co to jest mikrosekunda?

Odcinek czasu między pojawieniem się żółtego światła a klaksonem za plecami. Tak cudzoziemcy żartują z rosyjskich kierowców, którzy trąbią jak opętani. I nie włączają świateł, dopóki cokolwiek widać, a długich nie wyłączają, nawet kiedy ty to zrobisz. Pierwszeństwo ma większy. A jak zmieniają koło, rozerwaną oponę lubią podpalić. Śmierdzące ognisko zamiast trójkąta. Bardzo często nie rozbierają się w samochodzie i cały dzień jadą w palcie i futrzanej czapce.

Rosjanie giną na drogach jak muchy. W 2007 roku życie straciło na nich ponad 33 tysiące osób, tyle ile w całej Unii Europejskiej, która ma trzy i pół raza więcej mieszkańców i sześć razy więcej samochodów. Na poboczu co parę kilometrów symboliczne nagrobki. To najczęściej żelazny cokolik z gwiazdą na szczycie albo zespawany z drutu zbrojeniowego ażurowy postument podobny do stojaka na kwiaty z lat 60. Rosyjskim zwyczajem przy wielu nagrobkach ławeczka i stolik z przyśrubowanym wazonem. W wazonie sztuczne kwiaty. Czasami zatrzyma się tam jakiś szoferak, zostawi koledze zapalonego papierosa, dwa-trzy na zapas i zapałki, a bywa, że buteleczkę z resztką wódki, od której chłopak zapewne zginął.
___
Jacek Hugo-Bader, Maską w stronę wiatru, Gazeta Wyborcza 08.07.2008

wtorek, 8 lipca 2008

- Bene, Benedetto, zważ i to: są nałogi dobre. Rzeczy, czynności, skojarzenia, którym zgodziliśmy się oddać w niewolę. Chociażby funkcje fizjologiczne, pardon my rudeness, gdyby życie pańskie na tym zawisło, nie potrafiłby się pan z własnej woli opróżnić w spodnie. Zważ pan na sposób, w jaki pan mówi, na sposób, w jaki pan myśli. I jeszcze na to: że różnimy się od zwierząt, od ludzi wychowanych między zwierzętami, iż pewnych rzeczy nie zrobimy, ręka będzie się sama cofać, nogi odmówią posłuszeństwa, usta się nie otworzą. Bo przecież każdą moją myślą i czynem demonstruję codziennie, żem jeno automatonem reagującym na zewnętrzne bodźce drażniące me zmysły; myślę i działam w odpowiedzi na nie. Niewiele pamiętam w całym moim życiu przypadków, gdy nie potrafiłem wskazać najpierwszej impresji, która sprowokowała ruch, myśl lub sen. Tem bardziej cenić należy każdy moment prawdziwej wolności umysłu, to święte szaleństwo rozumu! Lecz cywilizacja - cywilizacja jest zbiorem dobrodziejnych nałogów. Że wstaje pan od stołu przy kobiecie - zanim pan pomyślał, żeby wstać. Nie pan rządzi wstawaniem - wstawanie rządzi panem.
- Wstaje się.
- Wstaje się. Tak. Dziecko w niebezpieczeństwie - się rzuca się na pomoc dziecku. Mówi się prawdę, kiedy trzeba, kłamie się, kiedy trzeba. Jest się uprzejmym. Się myje się. Szanuje się starszych. Nie zabija się. Zamierza pan walczyć z temi nałogami? To jest możliwe, można się spod nich wyzwolić, znałem takich ludzi. Well?
___
Jacek Dukaj, Lód
- Hrabia Gyero-Saski, pan pozwoli, panie hrabio: państwo Blutfeld, pan doktor Konieszyn, pan Verousse, kapitan Priwieżeński.
Się ukłoniło się.
- Je suis enchanté.
- Ach, co za towarzystwo, pan hrabia to spod Franciszka Ferdynanda, tak?
Kelner podsunął krzesło. Usiadło się.
- Droga pani -
- Tylko akcent coś mi nie brzmi, ja mam ucho, prawda, panie Adamie?
Małżonek Frau Blutfeld mruknął potakująco z pełnemi ustami.
- Niech zgadnę - ciągnęła Blutfeldowa na tym samym wydechu - krew węgierska po mieczu i przez przodków z Prus koligacja z polską szlachtą, prawda? O, panie hrabio, proszę nie robić zdumionej miny, ja się nie mylę w takich sprawach - w zeszłym roku w Marienbadzie po linji ust rozpoznałam hrabiankę von Meran, a jak mnie błagała, żebym nie skompromitowała jej incognito, powiadam panu -
- Nie jestem hrabią.
- A nie mówiłam! Kobieca intuicja! - Rozglądała się z dumą, jakby cały wagon restauracyjny Luksu podziwiał właśnie w niemym zachwycie jej biegłość gienealogiczną.
- Proszę się nie obawiać - szepnęła teatralnie, pochyliwszy się nad stołem, koronkowa kokarda zawisła nad śmietaną, potężny gors ozdobiony ciężką broszą groził zmiażdżeniem porcelany - nikomu nie zdradzimy pana sekretu, panie hrabio. Prawda? - Powiodła wzrokiem wokół stołu. - Prawda?
Czy można było żywić jakąś wątpliwość, że do południa nawet młodszy pomocnik maszynisty usłyszy o węgierskim grafie Gyero-Saskim? Zawinęło się serwetę pod brodą.
- Załóżmy - powiedziało się z namysłem - ale tylko załóżmy, że naprawdę nie jestem żadnym hrabią, a nazywam się tak, jak stoi w papierach, Gierosławski, Gie-ro-sław-ski, ot, szlachciura zubożały - cóż mógłbym rzec lub uczynić, by przekonać panią, że pozostaje w błędzie?
- Nic! - zawołała trjumfalnie. - Nic!
___
Jacek Dukaj, Lód

piątek, 4 lipca 2008

Cieńsze gatunki falowanego i barwionego sukna noszone w Prusiech i w Polsce przywozi się obecnie z Holandii, skąd też - w stosunku do całego importu - sprowadzana ilość jest dziesięciokrotnie wyższa aniżeli poprzednio. Sukno holenderskie jest cienkie i lekkie, barwy zaś jego tanie i krzykliwe; tak jedno, jak i drugie ustępuje trwałością naszym wyrobom, odpowiada atoli gustom tych, którzy je tu kupują, a których zadowala materia, co wygląda okazale, zaś kosztuje niewiele.
___
Public Record Office, Londyn, State Papers Foreign, styczeń 1716: PRO-SP/88/14, za: J. Gierowski, Z dziejów stosunków Anglii do Gdańska w początkach XVIII wieku

wtorek, 1 lipca 2008

Kiedy już dobrze popiliśmy i właśnie mieliśmy wychodzić, zobaczyliśmy wchodzącego człowieka około sześciu stóp wzrostu, o wygolonej twarzy i głowie, ogorzałym obliczu i czole tak pomarszczonym, że pod zmarszczkami znikały niekiedy oczy. Był to polski szlachcic w otoczeniu 15 pachołków (...) Skoro tylko nas zobaczył, podszedł z deklaracją przyjaźni (...) i ściskając nas, wyrażał przekonanie o naszej rycerskości tudzież pełny swój dla nas szacunek. Trzeba więc było uciec się do łaciny (...) Oświadczył (...) że czuje się niezdrów i od dwu tygodni jest w poszukiwaniu po mieście tak zacnej kompanii, by się naocznie przekonać, czy nie bardziej zbawienna okaże się raczej hulanka niż przestrzeganie diety (...)

Kiedy wychyliliśmy już z piętnaście czy szesnaście wielkich kielichów, (...) towarzysz mój ofiarował mu swoją fajkę, ów zaś nieszczęśnik, który nigdy nie używał tytoniu, wsadził ujście cybucha aż po gardziel, wciągnął w brzuch pełny haust dymu tytoniowego (...) Twierdził, że tytoń należy pić, a nie pykać i gubić go w powietrzu (...) Nagle jednym ruchem porwał się od stołu, pochwycił lichtarze z zapalonymi świecami, uderzywszy jednak głową o mur, runął na wznak (...) Toczył pianę jak byk i sądzono, że wściekłość przyprawi go chyba o śmierć (...) Nadeszły lekkie wymioty - szlachcic stał się dostępniejszy, my zaś pełni najlepszych nadziei (...) Runął tedy na oślep w moją stronę i objąwszy mnie za szyję, omal nie udusił mnie wśród czułych uścisków. Oświadczył, że zostanę jego zięciem, tj. mężem jednej z dwu jego córek, którą odda mi wedle mego wyboru wraz z dziesięcioma tysiącami liwrów i dwustu chłopami (...) Na cześć naszego przyszłego małżeństwa wychylaliśmy toast za toastem (...) Nagle patrzę, a tu leży rozciągnięty na ziemi (...) Dopiero w tej pozycji, leżąc, krzyknął o wino, bo pragnął wypić na pohybel Turkom i na zatracenie imperium otomańskiego (...) Zapewnił mnie, że jestem już Polakiem i należałoby przywdziać polski strój. Zdjął wtedy wierzchnie swe okrycie, szkarłatne, spięte srebrnymi agrafami i podbite kunami, i narzucił na wierzch mej odzieży (...) po czym poniesiony fantazją jął mnie ubierać od stóp do głów (...) następnie odpiął wiszącą u jego boku szablę, kazał mi ucałować ze czcią jej rękojeść i oświadczywszy, że (...) cała Polska zawdzięcza jej wolność - przypasał mi ją do boku (...) Tymczasem zachodziłem w głowę, jak wywikłać się z tej przeklętej sprawy.
___
Payen z Meaux-sur-Mame, za: J. Gintel, Cudzoziemcy w Polsce
W gruncie rzeczy morderstwo uważano za przestępstwo nieco mniejszej wagi niż wykroczenia innego rodzaju. Było rzeczą naturalną, że szlachcic - który zawsze nosił przy boku szablę - będzie walczył we własnej obronie. Morderstwo było więc uważane za uczciwe ryzyko - w odróżnieniu od gwałtu czy stwarzania fałszywych pozorów.
___
Norman Davies, Boże igrzysko

poniedziałek, 30 czerwca 2008

Jaśnie wielmożny tyran, bożek okoliczny,
Dla większej wspaniałości raczy mieć dwór liczny.
Stąd wyższe urzędniki, niższe posługacze;
Pan koniuszy, co bije; masztalerz, co płacze;
Pan podskarbi, co kradnie; piwniczny, co zmyka;
Sługa pieszy, dworzanin, co ma pacholika;
Pokojowiec przez zaszczyt wspaniałemu sercu,
A dlatego, że szlachcic, bierze na kobiercu.
Pan architekt, co plany bez skutku wymyśla;
Pan doktor, co zabija; sekretarz, co zmyśla;
Pan rachmistrz, co łże w liczbie, gumienny, co w mierze;
Plenipotent, co w sądzie; komisarz, co bierze
Więcej jeszcze, jak daje; a złodziejów mniejszych
Kradnąc, sam jest użyty do usług ważniejszych;
Łowczy, co je zwierzynę, a w polu nie bywa;
Stary szafarz, co zawsze panu potakiwa;
Pan kapitan, co Żydów drze, kiedy się proszą;
Żołnierze, co potrawy na stół w galę noszą;
Kapral, co więcej jeszcze kradnie, niż dragoni;
I dobosz, co pod okna capstrzyk tarabani,
A kiedy do kościoła jedzie z gronem gości,
Bije w dziurawy bęben jegomości.
___
Ignacy Krasicki, Satyra X: Pan niewart sługi
Personel nie wywodzący się spośród szlachty obejmował nadwornego lekarza, chirurga, malarza, baletmistrza, cukiernika, ogrodnika, inżyniera, architekta, kapelmistrza, ekonoma, czyli zarządcę, oraz zastęp kucharzy, dozorców więziennych, woźniców, cieśli, lokajów, piwnicznych i służby domowej. Przestrzegano też egzotycznej tradycji utrzymywania na dworze błaznów, cudzoziemców, karłów i historyków. Nie było też rzadkością wśród polskich magnatów trzymanie niemieckich baronów.
___
Norman Davies, Boże igrzysko
Tak czy owak, orkiestra musiałaby liczyć coś koło tysiąca muzyków, aby w Filharmonii Berlińskiej osiągnąć taki poziom głośności jak Kapelle księcia Lobkowitza podczas wykonań Trzeciej w książęcym pałacu.
___
Stefan Weinzierl, Beethovens Konzerträume

sobota, 28 czerwca 2008

W oczach współczesnych sektą najbardziej egzotyczną ze wszystkich są frankiści. Jankiel Lejbowicz (1727-91), znany później jako Jakub Frank, dokonał jednego z najbardziej udanych oszustw religijnych w historii nowożytnej. Urodził się we wsi Korolówka na Podolu i niemal całą młodość przeżył w Turcji - w Salonikach i Smyrnie - jako wędrowny kupiec i kaznodzieja. Wydaje się, że przestrzegał praktyk sabbataistów, wspierając teologię Talmudu iście zoaryckim żargonem i finansowymi sztuczkami. W 1754 r. oświadczył, że przechodzi na islam, naśladując w ten sposób swego „mistrza", Sabbataja Cebi, który dziewięćdziesiąt lat wcześniej uśmierzył gniew władz otomańskich, wykonując dokładnie taki sam manewr. W następnym roku Frank powrócił na ojczyste Podole i szybko zgromadził wokół siebie tłumek uczniów wywodzących się z pękających w szwach przygranicznych gett. Ortodoksyjne władze żydowskie wpadły we wściekłość. Pewnej zimowej nocy w 1756 r. rabini pospieszyli do biskupa kamienieckiego, uprzednio zaskoczywszy frankistów in flagranti. Wdarli się na zebranie modlitewne nowicjatu we wsi Lanckorona, gdzie - według słów raportu przygotowanego przez biskupa - natrafili na wielce rozpustną scenę: „cantiienas impias, altas ac tripudia devotionibus intermiscentes, carnales commistiones distinctis cum uxuribus, consaguineis, imo et affinibus suis, Mosaicae renuntiando legi publice perpetraverint". Był to początek skandalu, którego echa obiły się w najwyższych kręgach Rzeczypospolitej. Pouczywszy swoich uczniów, że mają głosić słuszność katolickich nauk o Trójcy Świętej i demaskować błędy Talmudu, Frank zbiegł za granicę. Tymczasem jego sojusznicy zostali uwolnieni z aresztu przez biskupa, który dojrzał w tym perspektywę sensacyjnego nawrócenia. Publiczny spór między frankistami i talmudystami oraz precedensowa rozprawa przed sądem biskupim doprowadziły do otwartego konfliktu. Kat otrzymał polecenie spalenia wszystkich ksiąg talmudycznych w diecezji. Ortodoksyjny element żydowski odpowiedział gwałtem. Frankistów napadano na ulicach i na znak herezji do połowy golono im brody. W wyniku apelacji Żyda Barucha Jawana, zastępcy Bruhla, głównego ministra na dworze w Warszawie, król wydał dekret kładący kres zamieszkom. W styczniu 1759 r., kiedy Frank ponownie przekroczył Dniestr i przedostał się na teren Rzeczypospolitej wraz ze swymi dwunastoma apostołami, wracał w roli zwycięskiego mesjasza. Wyreżyserował kolejną dysputę wymierzoną przeciwko talmudystom, w katedrze lwowskiej; uznano, że zwyciężył w niej sześcioma punktami do zera, przy jednym punkcie nie rozstrzygniętym. Następnie zażądał chrztu dla siebie i wszystkich członków swojej sekty. Został ochrzczony podczas jednego z masowych chrztów, które się następnie odbyły - wśród rodziców chrzestnych znaleźli się unicki arcybiskup lwowski, hrabina Brühl oraz kilku magnatów ze wschodu. Sam król-elektor zgodził się wystąpić w roli ojca chrzestnego podczas drugiego chrztu, w Warszawie. Po czym szereg denuncjacji doprowadziło do aresztowania Franka. Poddany torturom w klasztorze bernardynów w Warszawie, przyznał się do zarzutów o poligamię, defraudacje i odgrywanie roli mesjasza. Jako wyraz szacunku dla króla, uwięziono go w klasztorze w Częstochowie. Ale nie był to bynajmniej jego koniec. W 1767 r., kiedy wojska rosyjskie dokonały inwazji na Rzeczpospolitą, Frank zaproponował, że przejdzie na wiarę prawosławną i został przez Suworowa uwolniony z więzienia. W 1772 r. zbiegł do Austrii, gdzie wywołał poruszenie, namawiając swoją córkę, Ewę, którą wybrał na swoją następczynię, aby uwiodła Józefa II. Ostatecznie osiadł w Oberrad w pobliżu Frankfurtu nad Menem, gdzie kupił zamek i gdzie - jako „Baron von Frank, Prinz von Polen" - żył w bajkowym świecie zaryglowanych bram, zamaskowanych szpiegów i chemicznych doświadczeń. W otoczeniu straży złożonej z tysiąca huzarów ubranych w nabijane diamentami mundury jeździł pozłacaną karetą na mszę do kościoła w Burgel. Jego pogrzeb, 12 grudnia 1791 r., w pełni blasku wschodniego przepychu i polskich strojów, był ostatnim aktem sztuki przygotowanej przez znakomitego impresaria, szarlatana najwyższej klasy.

Przez całe trzydzieści lat zwolennicy Franka na terenie Rzeczypospolitej pozostali mu nieodmiennie wierni. Rozwinęli zadziwiającą formę kultu zwanego Das (to) i wyprodukowali „biblię bałamutną" - mistyczną fantasmagorię pełną symboli zaczerpniętych ze świata zwierząt, opowieści o skarbach ukrytych w tajemniczych jaskiniach i snów o ziemi wybranej, podbitej przez ich legiony ku większej chwale Senhor Santo, Der Heiliger Herr, ich najwyższego mistrza. W latach sześćdziesiątych XVIII w. liczni frankiści przyjęli chrzest, przystępując do Kościoła katolickiego. Podczas sejmu koronacyjnego w 1764 r. doprowadzili do uznania swego żądania, w myśl którego mogli -jako nawróceni na wiarę katolicką - ubiegać się o tytuły szlacheckie, które kupowali po 500 dukatów od sztuki. Co zaś najbardziej zadziwiające, nadal subsydiowali swego mistrza w Oberrad. Obliczono - bez wątpienia z pewną przesadą - że 24 tysiące wiernych, których jedna czwarta mieszkała w Warszawie, wpłacało przeciętnie 4,5 miliona złotych rocznie. Suma ta przekraczała dochód państwa; jest ona miarą ekscesów sekciarstwa w katolickim rzekomo kraju.
___
Norman Davies, Boże igrzysko

piątek, 27 czerwca 2008

Hieronim Wietor (zm. 1546), założyciel oficyny, która miała przetrwać przez ponad wiek, produkował druki w języku greckim; wydrukował także pierwszą książkę pisaną antykwą, w r. 1519 zaś - Chronica Polonorum Macieja Miechowity. Tę ostatnią pozycję potomni przechowywali w pamięci głównie ze względu na fakt, że było to pierwsze drukowane dzieło w Polsce, które zostało wycofane przez cenzurę kościelną, ponieważ zawierało wzmiankę o pewnej damie, która wracając w 1493 r. z pielgrzymki do Rzymu przywiozła do Polski syfilis. Tyle na temat precedensów.
___
Norman Davies, Boże igrzysko
Jego [żubra] rogi są zgięte i nachylone jeden do drugiego, co czyni je bezużytecznymi do obrony (...) Mięso jego jest smaczne i dla tej właśnie przyczyny polują na niego. Gdy jest raniony, ucieka; przybiera postawę obronną tylko wtedy, gdy jest zupełnie wyczerpany. Jego obrona polega na wierzganiu i upuszczaniu ekskrementów, które rzuca na odległość czterech sążni. Jest to łatwy sposób obrony, do którego się często ucieka; ekskrementy palą tak, że wygryzają włosy psom. Wywołują one taki skutek, gdy zwierzę jest zaniepokojone.
___
Arystoteles, Zoologia. Historia animalium

piątek, 20 czerwca 2008

Szczęśliwy, po trzykroć szczęśliwy ten Staś!
Ma oczki jak polne bławatki,
I nosek ma śliczny, i włosy jak paź,
I lniane, włościańskie ma szatki.

Stasiowa babusia szlachecki ma herb,
A moja – z najgorszych gudłajów:
Majufestanz? Goldfeld? Czy Silberberg?
Sam nie wiem, lecz coś w tym rodzaju.

U Stasia na stole korowaj i miód,
Za stołem – ataman Wasiutko;
A u mnie – Grycendler i maca, i brud,
I Josełe Wyttlyn (ten z bródką).

U Stasia w świetlicy rycerzyk i kmieć,
I Kostia Gałczyński z ryngrafem,
A u mnie w bóżnicy bolszewik i śledź
I Ajzyk Słonimsker za szafem.

U Stasia, gdzie spojrzeć, to kontusz i kord,
Sam Mosdorf obdarza go łaską,
A u mnie od strasznych aż roi się mord
(Plus mord rytualny przed Paschą).

Staś duchem jest wzniosły, ideał ma swój,
To dusza szlachetna i czysta,
A ja jestem Żyd, jestem świnia i zbój,
I ach! Nasermaterialista!

U Stasia w głowinie porządek i ład,
Pogodnie, przyjemnie i równo,
Ja – w głowie żydowskiej i w sercu mam jad,
Szmoncesik, geszefcik i gówno.

Jak Staś powie „Staś” – to jest „Staś a nie Stasz”,
A ja – te akcenty mam „nasze”,
Ulituj się Staszu, i pomyszl, i zważ!
Pszakrew, ja sze martwię z tym Staszem!
___
Julian Tuwim, Poeta zazdrości pewnemu literatowi imieniem Staś, że jest Sarmatą; on zaś, nieszczęsny poeta, żydem parchatym jest. Takoż obojej stron żywot wiernie opisany, Szpilki 1937 nr 5

środa, 18 czerwca 2008

No a do czego potrzebne są takie określenia jak "muzyka poważna" czy "muzyka klasyczna"? Z grubsza rzecz biorąc do tego, żeby uporządkować płyty na półkach w sklepie czy inne mp3 w Internecie. Nie do opisywania różnic między Ockehemem a Obrechtem czy między concerti grossi Haendla a Corellego. Chodzi o to, żeby komuś, kto chce sobie posłuchać Dody nie groziło zetknięcie z Stockhausenem.
___
Marek Krukowski, forum Muzyka klasyczna

wtorek, 10 czerwca 2008

(...) SS-Gruppenfuehrer Reinefarth zdołał ujść bezkarnie. Po wyjeździe z Warszawy został mianowany dowódcą twierdzy w Kostrzynie nad Odrą. Ale pośród chaosu, jaki towarzyszył załamaniu się Niemców w marcu 1945 roku, aresztowano go za samowolne opuszczenie posterunku. Incydent ten z pewnością mu dopomógł później - gdy zaczął twierdzić, że był bojownikiem antyfaszystowskiego ruchu oporu. Wszystkie próby ekstradycji do Polski spotykały się ze sprzeciwem Amerykanów, którym się poddał i z których ramienia działał jako doradca w sprawie sowieckich strategii militarnych. Mógł zatem swobodnie rozpocząć karierę polityczną w Niemczech Zachodnich. W roku 1951 został burmistrzem miasta Westerland na wyspie Sylt, a potem zasiadał w Landtagu w Szlezwiku-Holsztynie. Ponieważ urodził się w Gnieźnie, miał kwalifikacje po temu, aby się stać działaczem Bund der Heimatvertriebene und Entrechteten (Związku Wypędzonych i Pozbawionych Praw). Nigdy nie stanął przed sądem i publicznie zaprzeczał, jakoby kiedykolwiek był członkiem SS.
___
Norman Davies, Powstanie 44
Zarówno Brytyjczycy, jak i Amerykanie podjęli znaczne wysiłki, aby przekazać do wiadomości publicznej, że członkowie Armii Krajowej byli żołnierzami armii sprzymierzonych, którym należał się status kombatantów. Trzecia Rzesza musiała - choć niechętnie - uznać ten fakt. Natomiast konsekwentnie odmawiały uznania go dwie instytucje: NKWD oraz brytyjskie Ministerstwo Rent i Emerytur.
___
Norman Davies, Powstanie 44
Australia przedstawiała się atrakcyjnie, ponieważ na pierwsze dwa lata po przyjeździe oferowała sponsorowane przez rząd stanowiska pracy. Pokazywano filmy. Na jednym widać było stado bydła, pędzone z jednego pastwiska na inne. Bydło mnie nie interesowało, ale coś innego przykuło mój wzrok. W miastach leżących na trasie stały przydrożne słupy elektryczne. Wyglądały strasznie prymitywnie - po prostu na wpół zgniłe drewniane słupy elektryczne, poprzechylane w tę lub tamtą stronę. W Warszawie czy w miastach niemieckich coś takiego już dawno by zwalono. Najwyraźniej w Australii będą potrzebowali inżynierów. To przesądziło sprawę. Złożyłem podanie o wyjazd do Australii. (...)

Podróż trwała trzydzieści pięć dni. Statek zawinął do Perth po zapasy, a potem wyruszył do Melbourne, aby tam wysadzić pasażerów. (...) Zszedłem na piąty kontynent dopiero 1 stycznia 1951 o 00.15! Nabrzeże było ciemne, tylko słabo oświetlone elektrycznymi żarówkami, pozawieszanymi na mnóstwie starych, pochylonych drewnianych słupów. (...)

No i wreszcie zarabialiśmy pieniądze, na początku nowego życia. Wielu się skarżyło, ale ja nigdy. Nigdy nie byłem bezrobotny. Miałem w Australii tylko trzy prace - cztery miesiące w kamieniołomie, dwadzieścia lat w fabryce urządzeń elektronicznych, a potem dwadzieścia lat w laboratorium fizycznym na uniwersytecie - i wszędzie bardzo mi się podobało! Dawno już wybaczyłem tym starym, pochyłym słupom, że mnie wprowadziły w błąd.

PS Teraz jestem już na emeryturze. Mieszkam z żoną w bardzo wygodnym dużym domu wybudowanym dziewięćdziesiąt osiem lat temu, na jednym z przedmieść Sydney. Moja ulica jest ładna - jeśli nie liczyć starych, brzydkich, pochyłych słupów elektrycznych, na których teraz jeszcze dodatkowo wiszą kable telewizyjne!
___
T. J. Torpiński, Sydney, za: Norman Davies, Powstanie 44