piątek, 22 kwietnia 2016

Jak pisze ekonomista Gabriel Zucman, (…) prześwietlenie jednej czy drugiej wyspy na Karaibach na niewiele się zda, bo to tylko niewielki element sieci, na której opiera się współczesne brytyjskie imperium finansowe.

Centrum tej sieci jest The City of London, starożytna skamielina ustrojowa w samym środku najbardziej kosmopolitycznego miasta świata. City w zasadzie nie jest nawet częścią Londynu – jako samodzielna jednostka administracyjna jest wyjęte spod brytyjskiego prawa. Nawet królowa, gdy przybywa w odwiedziny, musi się zatrzymać na „granicy” i poprosić o zgodę na wstęp lorda mera, który zarządza w City (obecny ma numer 688).

Założona w tym miejscu jeszcze przez Rzymian osada przejęła ich prawa oraz koncepcję obywatela i przechowała je do nowożytności. Nawet Wilhelm Zdobywca nie odważył się podnieść ręki na City – z prostej przyczyny: potrzebował pieniędzy, a tylko City mogło mu je pożyczyć. Ten układ – stała linia kredytowa w zamian za autonomię – bez większych zmian działa do dziś. Premier David Cameron, odkąd w 2010 r. jego Partia Konserwatywna dostała z City wsparcie stanowiące ponad połowę jej budżetu, nie zrobił nic, aby dobrać się do tamtejszych pieniędzy, które – co jasne – nie podlegają brytyjskiemu fiskusowi.

Kasa City jest nietykalna z zewnątrz i w zasadzie nieznana. Na jej straży stoi niezależna policja City i system polityczny, który z demokracją ma niewiele wspólnego. City dzieli się na 25 okręgów wyborczych, ale tylko w czterech z nich głosują ludzie (około 9 tys. rezydentów). W pozostałych rządzą korporacje, przy czym liczba głosów przez nie kontrolowanych jest związana z liczbą ich pracowników (w sumie ok. 414 tys.), ale to nie oni głosują – robią to za nich prezesi firm.

W rezultacie City samo się opodatkowuje, samo się sądzi, samo rządzi i jest największym rajem podatkowym świata, z obrotami przekraczającymi 5 bln dol. dziennie. Zachęcają do tego miejscowe regulacje finansowe, a w zasadzie ich brak.

(…)

Jak pisze głośna francuska sędzia śledcza Eva Joly, kiedyś broniło ono wolności swoich obywateli przed kolejnymi królami, dziś broni wolności swoich pieniędzy przed urzędami skarbowymi. Ale to tylko jedna i wcale nie najważniejsza funkcja tego skrawka Londynu o powierzchni niecałych trzech kilometrów kwadratowych. City przede wszystkim sprawia, że pieniądze znikają, a w praktyce przenoszone są z i do rajów podatkowych w brytyjskich dependencjach i terytoriach zamorskich. I z perspektywy fiskusa giną pod kolejnymi warstwami fikcji prawnych.

(…)

City kiedyś było jedyną oazą demokracji w królestwie, a dziś jest jedyną pustynią bez demokracji na Wyspach, do której suwerenny rząd Jej Królewskiej Mości nie ma prawa wglądu, choć ta zasada nie działa już w drugą stronę.

Od 1517 r. w Izbie Gmin zasiada przedstawiciel City zwany przypominajkiem (remembrancer). Usadowiony nieopodal speakera Izby, zwraca jego uwagę na każdy projekt, który mógłby naruszyć interesy najpotężniejszej sieci instytucji finansowych na świecie. Na posiedzenia rady City nie ma wstępu nawet brytyjska królowa.
___
Jędrzej Winiecki, Łukasz Wójcik, Brama do rajów
Polityka, 12.4.2016