Tarcia z Rostropowiczem zaczęły się od tego, że on chciał, żeby
w filmie wystąpiła jego żona, która niestety odśpiewała dwie partie w jego
nagraniu i śpiewała już takim dosyć starym - miała sześćdziesiąt lat -
startym głosem, niedobrym. Na ekranie oczywiście zamieniłem ją na dwie młode
aktorki, jedną grubą i wulgarną, oberżystkę, i drugą bardzo piękną
dziewczynę, która grała Marynę Mniszech. Maryna Mniszech miała dziewiętnaście
lat, a nie sześćdziesiąt, przepraszam. I na szczęście, uroda czy fizyczność
tych kobiet troszkę pozwoliły zatrzeć złe wrażenie tego skrzekliwego głosu
niegdyś bardzo wielkiej śpiewaczki Galiny Wiśniewskiej, czyli żony
Rostropowicza. Rostropowicz, korzystając z naszej przyjaźni, ściskał mnie
bardzo mocno, przyciskał do piersi i mówił: "Ale wiesz, jak byś ją tak
pomalował, charakteryzacja, wiesz, jakieś filtry na kamerę, bo ona tak bardzo
by chciała". Ja mówię: "To jest niemożliwe, z sześćdziesięciolatki
nie zrobię dziewiętnastolatki, choć bym się wściekł. Będzie to wyglądało
idiotycznie". I tu już się zaczęły tarcia.
Kolejne nastąpiły, gdy przyjechali do Belgradu, gdzieśmy kręcili, i na
planie Galina, która była już bardzo na nie, zobaczyła, że Godunow ma
czarne włosy i lekko skośne oczy. Ja wyczytałem w jakichś książkach, że
Godunow był mieszańcem, nie był w pełni Rosjaninem, chyba Mordwińcem. W każdym
razie miał podobno czarne włosy i lekko skośne oczy, był taki statarzony jak
gdyby, i ja to zrobiłem Raimondiemu. A ona, że jak to, przecież on powinien
być jasnym blondynem, przecież to jest prawosławie, rosyjski typ, niebieskie
oczy. Ja na to: "A gdzieś to Galina wyczytała? Bo źródła mówią zupełnie
co innego". Ona: "No nie, ale tradycja!". Ja mówię: "Wiesz, to
nie jest moja tradycja". No i się zaczęło niedobrze. Prawdopodobnie
zdania tego nie należało wypowiadać. Jak Rostropowicz zobaczył film, dostał
ataku serca, i niczym Wilhelmi przy okazji
Na srebrnym globie zrozumiał,
że to jest przeciwko a nie za. W efekcie wytoczył proces o obrazę duszy
rosyjskiej. Dosłownie tak się nazywał ten proces. Na szczęście to się odbyło
we francuskim sądzie. Jak się podpisuje umowy do filmu, to zawsze ostatni
punkt mówi, gdzie byłyby ewentualne spory rozstrzygane, i w tym wypadku to
podpadało pod francuską jurysdykcję. I to było prześmieszne, bo Mścisław
przyszedł zalany łzami, we wszystkich orderach, które mu wisiały za pępek
jak marszałkowi sowieckiemu, a sędzia był racjonalnym Francuzem. Taki starszy
pan, siwiutki jak gołąbek, zaczesany, suchutki, który jak usłyszał słowo
"dusza rosyjska", to naprzód zapytał, a co to jest? On się zachował
genialnie! Zadawał takie niby głupie, ale jadowicie inteligentne pytania:
"Ale co to jest, ta «dusza rosyjska»? Jak pan Rostropowicz by to chciał
określić?". Ten zaczął coś międlić, za nim tłumaczka - bo on gdy
trzeba było, to nic nie rozumiał po francusku, tytko trzeba było tłumacza, a
jak trzeba było na przykład kontrakty załatwiać, to świetnie rozumiał, ile
tam pieniędzy jest napisane.
Nie chcę źle mówić o umarłych, ale on Polaków nienawidził. A całe życie
- zupełnie jak Dostojewski - chciał udowodnić, że ma rodowód polskiego
szlachcica. Jak przyjeżdżał do Polski, to szukał antenatów i po jakichś
parafiach wysyłał ludzi, żeby znaleźli dokumenty, że Rostropowicz to jest
szlachcic, może gdzieś ze wschodu Polski, ale jednak. Przedziwny układ...
Mnie nazywał na końcu "Polaczyszka, ten śmierdzący Polaczyszka!" - i
krzyczał: "Jak on śmiał coś takiego zrobić?!". Ponieważ sędzia nie
uzyskał odpowiedzi na to, czym jest ta "dusza rosyjska", nie wiadomo było
za bardzo na czym polegałaby obraza. I sędzia znów zachował się genialnie,
powiedział: "Dobrze, może ja nie rozumiem rzeczywiście, co to jest ta «dusza
rosyjska», ale panie Rostropowicz, skąd pan ma taką pewność i mniemanie, że
pan jest depozytorem tej duszy rosyjskiej? I że pan jest adwokatem tej duszy
rosyjskiej, akurat pan? Na czym to miałoby polegać?". Rostropowicz proces
przegrał, nie uzyskał nic, żadnego wyrównania finansowego, po prostu nic.
Ale producent, który bardzo go kochał, bo wydawał mu płyty, orzekł: "Słuchaj,
my na końcu powinniśmy jednak napisać, że Rostropowicz wyraża sprzeciw
przeciwko pewnym wątkom". A cały akt oskarżenia, że to niby została
obrażona dusza rosyjska, opierał się na dwóch rzeczach. Po pierwsze, w
filmie jest scena miłosna w oberży - a w operze u Puszkina ta scena nie jest
miłosna, tylko to jest zwykła rozmowa. Francuz nie miał nic przeciwko scenie
miłosnej, zwłaszcza z cycatą babą, raczej mu się podobało, bo oni sobie w
sądzie puszczali, żeby zrozumieć, o co Mścisławowi chodzi. A Rostropowicz
przyczepił się do tego, że tam są wydawane przez oberżystkę jakieś
nieprzyzwoite, erotyczne dźwięki, które załażą na ścieżkę dźwiękową,
czyli są to dźwięki nienagrane przez Rostropowicza, tylko są dodatkiem obcym
i ich nie powinno być. Okazało się, że nie ma żadnych dodatkowych dźwięków, artyści wyłącznie ustami poruszają tak, jak
libretto mówi, jest muzyka, nie ma żadnych nieprzyzwoitości. Sędzia zamarł,
sala zamarła, adwokaci zaczęli się śmiać, że stary Rostropowicz ma
przywidzenia, przesłyszenia. I druga rzecz. W oskarżeniu było, że jak ten
jurodiwyj patrzy na cerkiew, na Matkę Boską tam wymalowaną, co było z kolei
hołdem dla Tarkowskiego - takim ukłonem, jak te schody dla Wajdy i
Pokolenia,
to był taki hołd dla
Rublowa - to, że on z wrażenia, w kontakcie
z czymś nadprzyrodzonym, z religią, z
noumenem, na widok tego sika do
wiadra. A wiadro nie ja wymyśliłem, tylko jest w libretcie, że on ciągnie to
wiadro, o tym wiadrze śpiewa. I Rostropowicz powiedział, że dźwięk szczyn
padających do wiadra jest obrazą i muzyki, i duszy rosyjskiej. No to sobie puścili,
tam nie ma żadnego dźwięku szczyn do wiadra, nie ma. To leci na niemo, gra
muzyka, a Rostropowicz usłyszał szczyny. Oczywiście nie chodziło o wiadro i
nie chodziło o cycatą babę, ale o to, żeby się czegoś uczepić.
___
Andrzej Żuławski, Przewodnik Krytyki Politycznej, wywiad-rzeka