czwartek, 17 lipca 2008

Jeśli chodzi o przestrzeganie form, Rosjanie byli równie krnąbrni. Do czasów Piotra I, kiedy to ich posłowie nagle założyli peruki i getry w europejskim stylu, Rosjan uważano zawsze za egzotycznych dzikusów, żyjących poza nawiasem chrześcijaństwa. Poselstwa ich przyjmowano w Warszawie z szacunkiem pomieszanym z ubawieniem. Z jednej strony, bardzo silne wrażenie musiał wywierać otaczający ich zbytek: orszak złożony z setek jeźdźców i kupców, naszywane perłami futra, w jakie na własny koszt wyposażał ich car, wymyślne dary w postaci klejnotów i egzotycznych zwierząt, długie brody, spiczaste czapki, kolorowe hafty i śpiewny ton ich głosów. Z drugiej strony, wiele z ich obyczajów i żądań odznaczało się taką skrajnością, że ambasadorów z Zachodu zapraszano do oglądania zza zasłony ich zachowania się na dworze. Po pierwsze, byli dobrze znani ze swej gwałtowności. Opowiadano, że w r. 1570 Iwan IV kazał zrobić befsztyki z ofiarowanego mu przez Zygmunta Augusta stada wspaniałych ogierów, ponieważ zrodziło się w nim podejrzenie, że jego własny dar dla polskiego króla nie spotkał się z należytym uznaniem. Jeszcze w ponad sto lat od przerażających wydarzeń krążyły opowieści o doświadczeniach posła angielskiego na dworze Iwana IV: Sir Jeremiego Bowesa najpierw uczęstowano widokiem egzekucji, jaką wykonano na dwóch bojarach, którzy ośmielili się wyprzedzić posła na schodach wiodących do carskich komnat, a następnie sceną samobójstwa innego bojara, któremu car rozkazał wyskoczyć przez okno na dowód lojalności. Skierowana do królowej angielskiej Elżbiety I prośba Zygmunta III, aby nie posyłała broni „tym barbarzyńcom", „albowiem wiemy, jacy oni są", opierała się na bolesnych doświadczeniach. Po pierwsze, Rosjanie byli nadmiernie podejrzliwi - zwłaszcza w stosunku do swoich własnych ludzi. W r. 1635 namiestnik suzdalski Aleksy Jarosławski wywołał w Warszawie oburzenie, żądając wydania zbiegłych członków swego poselstwa; w r. 1646 nastąpił kolejny skandal, gdy spowiednika królowej, monseigneura de Fleury, bezceremonialnie poddano rewizji, podczas gdy dokonywał zakupu futer w ambasadzie moskiewskiej. Po wtóre, byli także przesadnie wrażliwi na krytykę. W r. 1650 Grigorij Gawryłowicz Puszkin, namiestnik Niżnego Nowogrodu, który przybył do Polski, aby pogratulować Janowi Kazimierzowi wyboru na króla, zażądał stracenia wszystkich autorów, w których książkach znalazły się niepochlebne uwagi pod adresem cara. Po licznych protestach zadowolił się ostatecznie prywatnym ogniskiem rozpalonym przy użyciu wybranych pozycji niepożądanej literatury, jakie marszałek wielki koronny urządził na podwórcu jego rezydencji. Po trzecie wreszcie, byli znani ze swego pijaństwa. Przy okazji wszystkich oficjalnych bankietów upierali się przy nadmiernym piciu, traktując je jako znak uznania wobec gospodarzy; pod adresem korpusu dyplomatycznego kierowano specjalne prośby o powstrzymanie się od wykorzystania stanu rosyjskich kolegów, gdy ci powpadają pod stół.

Rosjanie celowali jednak przede wszystkim w dziedzinie spraw tytularnych. Jako wielcy książęta księstwa moskiewskiego Iwan IV oraz jego następcy nie mieli żadnego uznanego prawa do tej całej baterii tytułów, jakich zazwyczaj używali. Według przyjętego w Europie protokołu byli umieszczani pośród książąt Włoch, za elektorami cesarstwa, ale przed zależnymi księstwami i republikami. Już same terminy „car", „samodzierżca", a nawet „Rossija", wymyślili sobie na własny użytek i przez długi czas nikt w Europie nie traktował ich poważnie. Dla Polaków pretensje te były szczególnie irytujące, ponieważ znaczna część terytorialnych godności cara dotyczyła ziem, które w gruncie rzeczy należały do Rzeczypospolitej i nigdy nie były własnością Moskwy. Twierdzenie, że car jest władcą „Wszechrosji" było istotnie dosyć dziwne, skoro Białoruś i Ruś Czarna znajdowały się na Litwie, Ruś Czerwona - w Polsce, a tylko Wielkoruś - na terenie państwa moskiewskiego. Z takich to pierwiastków złożone są imperia. Posłowie Moskwy, żyjący w ciągłym strachu przed gniewem swego władcy, mieli zwyczaj recytować tytuły cara głośno i od początku do końca, na wstępie każdego publicznego wystąpienia; regularnie też zgłaszali protest, kiedy tylko ich ucho pochwyciło którykolwiek z dawnych tytułów polskich - jak Dux Russiae - których nie aprobowali.

W 1635 r. Jarosławski urządził swoją słynną demonstrację, zjawiając się na audiencji przed Władysławem IV w dwóch kapeluszach na głowie; jeden miał unieść na powitanie króla, jak mu nakazywał protokół, drugiego zaś miał nie zdejmować, jak mu nakazał car. W w. XVIII Piotr I poinstruował swoich posłów, że jego nowy tytuł „cesarza-samodzierżcy Wszechrosji" upoważnia ich, jako dyplomatów pozostających w służbie „nowego Rzymu", do zajmowania pozycji wyższej w stosunku do posłów Świętego Cesarstwa Rzymskiego. Przez wiele lat Rzeczpospolita odpierała te roszczenia, nie uznając ich w dokumentach i traktatach. Ale pierwsza oznaka zmian nastąpiła w r. 1671, kiedy to poseł Moskwy wjechał do Warszawy w królewskiej karecie. W r. 1677 nuncjusz papieski, szukając poparcia Moskwy przeciwko Turkom, zwrócił się do Jana Sobieskiego z prośbą o uznanie tytułu „cara". Było to, jak wyjaśnił, „barbarzyńskie imię" - jak szarif wśród Arabów czy też sufi w Persji. Jednakże w stosunkach oficjalnych jeszcze w połowie XVIII w. trzymano się w Rzeczypospolitej formuły Tres Puissante Soweraine Tsarine, Grande Duchesse de Moscou. Ostatecznie skapitulowano w r. 1764, uginając się pod połączonym naciskiem Katarzyny i króla pruskiego Fryderyka, którzy bezradnemu sejmowi narzucili własne tytuły, co nabrało wymowy symbolu klęski politycznej.
___
Norman Davies, Boże igrzysko

1 komentarz: