poniedziałek, 2 czerwca 2008

Andrzej Chłopecki: Czego my od takiego mistrza oczekujemy? Są tu dwa dopełniające się aspekty: estetyka i etyka. Wydaje mi się, że to jest dość ważne, bo pewne przesłanie etyczne w muzyce na przykład przecież istnieje. Z tym że na przykład u Pendereckiego kiedyś było inne i teraz jest inne. I teraz pytanie o jego przesłanie etyczne w ostatnich jego utworach sprawia, że jest mistrzem przeszłym, że był nim kiedyś, a teraz już nim nie jest. To, co się ostatnio z twórczością Pendereckiego dzieje, ma dla mnie, ale chyba nie tylko dla mnie, znamię czegoś złego, deprawującego, nieetycznego. Penderecki ruszył w stronę monumentalnych form religijnych, tu znacząca pozostaje dla mnie opinia wielkiego mistrza Pera Norgarda, wielkiego kompozytora duńskiego, rówieśnika Pendereckiego. Norgard powiada, że z Pendereckim stało się coś bardzo złego od czasu, kiedy Penderecki postanowił z katolicyzmu robić siłę swego rażenia estetycznego. Ale można akceptować Pasję jeszcze, Pasja go stworzyła, można akceptować także i Raj Utracony i Polskie Requiem. To niosło przesłanie, z którym albo się człowiek zgadzał, albo nie zgadzał. Już wówczas wokół Pendereckiego był bardziej dwór niż uczniowie, ale po tym, co się stało później, możemy zapytać: czy mistrz może sam spisać się na straty jako mistrz i przestać być autorytetem? Wydaje się, że może. Może napisać tak zabawną operę, jak Król Ubu, i powiedzieć, że od tej chwili nie wspinamy się na piedestały, by kazać do ludzkości, ale bawimy się! W Koncercie fortepianowym ta zabawa staje się zgrozą, bo ja traktuję ten utwór jak policzek, niemal socrealistyczny gest, brudny gest, jak zdzielenie mnie w twarz brudną ścierą estetyczną z przekonaniem, przed wszystkim, co z charyzmatycznej dłoni mistrza zostanie wydobyte, ma mnie skłonić w pokłonie, czynionym na ugiętych kolanach. Tam, w tym Koncercie, nagle rozlega się dźwięk dzwonów z głośników. Ktoś, dla mnie autorytet bardzo wybitny, powiedział (i mam od niego pozwolenie, abym to powtórzył), że ten zabieg to po prostu jest profanacja symbolu. Komuś może się wydawać, że inaczej niż w sztukach pięknych, gdzie widzimy krzyż i genitalia, i to nas rewoltuje, muzyka jest asemantyczna, w związku z tym łatwiej przechodzimy nad rozmaitymi rzeczami do porządku dziennego? Cóż, Penderecki bawi się muzyką. Ma prawo nie pisać arcydzieła. Smutno mi, bo z Pendereckim czułem się związany. On dojrzał do tego, żeby napisać hymn nieistniejącego już przecież Związku Sowieckiego. Przecież to jest hańba, to jest nowa żdanowszczyzna, którą właśnie strzaskiwał swoimi pierwszymi partyturami. Mistrz wstępuje w jeszcze gorący popiół i w tym gorącym popiele tańczy sobie walczyka. Patrzę na nie tylko artystyczną, ale i etyczną klęskę człowieka, który w polskiej muzyce wspiął się na cokół mistrza, następnie zrobił wszystko, by z cokołu spaść.

(...)

Adam Wiedemann: (...) Chcę jeszcze cos dorzucić a propos zamówień. Myślę, że Penderecki został zapędzony w kozi róg. Jako ktoś, kto się czuje kontynuatorem linii Szostakowicza, nagle znalazł się w sytuacji podobnej do tej, w jakiej był Szostakowicz zaraz po II wojnie światowej piszący swoją IX Symfonię. Wtedy też istniało zamówienie społeczne i polityczne na utwór wielki, podniosły i wspaniały, dorównujący IX Symfonii Beethovena, a on napisał coś wesołego, lekkiego, chcąc, jak gdyby odetchnąć po swojej słynnej Leningradzkiej, no i spotkał się z oficjalnym potępieniem czynników partyjnych. Penderecki znalazł się w podobnej sytuacji.

Zaczął pisać wesoły utwór, bo ten Koncert fortepianowy w jego zamierzeniu miał być takim bardzo repertuarowym, efektownym utworem, może by przypominał na przykład Koncert na flet, który spośród dzieł pisanych ostatnio wyjątkowo się Pendereckiemu udał, ale jest właśnie utrzymany w tym nurcie capriccioso, bezproblemowy, figlarny. A potem sytuacja po 11 września spowodowała, że nie wiedział, co z tym począć. I w końcu przekomponował ten Koncert, przerobił go na tę nieistniejącą IX symfonię Szostakowicza, bo uznał, że w przeciwnym razie zostałby odrzucony, pisał to przecież na zamówienie amerykańskie, więc prawdopodobnie się wystraszył. Tam były ślady czegoś, czym to mogłoby być, ale niestety zostało zagłuszone przez te nieszczęsne dzwony na trwogę.

ACh: Jeśli to pan, a nie ja, przywołuję w sprawie Pendereckiego partytury Szostakowicza, bardzo mnie to cieszy. Penderecki ostatnio nie komponuje, on przelepia całe strony swych poprzednich partytur do następnych, sprzedawanych naiwnym kupcom po cenie objawień i nowości. Jest przecież jeszcze gorzej. Czyni tak ze stronami partytur między innymi Szostakowicza, wiedząc, że kupiec na nutach się nie zna i kradzieży praw autorskich (wciąż chronionych prawem autorskim) nie stwierdzi. Jeśli w katolickim Credo Pendereckiego zauważam kartę partytury Pieśni o lasach, sztandarowego utworu sowieckiego socrealizmu, pytam się Pendereckiego, czy w tego samego Boga wierzymy.
___
Mistrz superstar? (rozmowa redakcyjna), Res Publica, styczeń 2003

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz