piątek, 17 lutego 2017

Hitler rozumiał zagrożenie, jakie dla jego konstrukcji logicznej stwarzała agronomia. Jeśli ludzie mogliby — dzięki okiełznaniu natury — produkować coraz więcej żywności, nie potrzebując do tego dodatkowej ziemi, cały światopogląd runąłby u podstaw. Dlatego też dezawuował on znaczenie ówczesnych osiągnięć naukowych, które później zyskały miano "zielonej rewolucji": hybrydyzacji zbóż, dystrybucji nawozów sztucznych i pestycydów czy coraz powszechniejszego nawadniania. Twierdził, że nawet "w najlepszym wypadku" głód i tak przeważy nad uzyskanym wzrostem plonów. Wedługo niego wszelkie postępy nauki miały swoje "granice", a "naukowe metody uprawy" zostały już wypróbowane i zawiodły. Nie sposób było obecnie czy w przyszłości wyżywić się "z własnej ziemi i terytorium". Nadwyżki żywności można było zabezpieczyć, jedynie podbijając żyzne, sąsiednie tereny, nie zaś stosując zdobycze nauki, które uczyniłyby niemiecką glebę bardziej urodzajną.
___
Timothy Snyder, Czarna ziemia. Holocaust jako ostrzeżenie

niedziela, 25 września 2016

Tępe, nadęte tulipany,
Skurwysyn aster, zdzira róża,
Elegant storczyk — cwel jebany,
W chałacie chaber — cieć z podwórza,
Głupie nasturcje — po kryjomu
Ktoś pod ich oknem walnął kupę,
Wywłoka malwa, goździk komuch —
Niech mnie całują wszystkie w słupek!

Dziwka forsycja, hiacynt pedał,
Chuj powój — temat na poemat,
Anemon, co się tanio sprzedał,
I wypindrzona chryzantema,
Mak, co się naćpał, groszek sknera,
Dzwonek, słonecznik — wsiowy głupek,
Puszczalskie dalia i gerbera —
Niech mnie całują wszystkie w słupek!

Lilia, co pięknie ciągnie druta,
Cny fiołek (żarty sobie stroję),
Menda lawenda, lotos kutas,
Kurdupel bratek, żonkil pojeb.
Konwalia… dobra, już wystarczy,
Bo zwiędnę… takie życie… super...
A ja to pieprzę! Narcyz narcyz —
Niech mnie całują wszystkie w słupek!

___
Maciej Froński, Kwiaty polskie

piątek, 22 kwietnia 2016

Jak pisze ekonomista Gabriel Zucman, (…) prześwietlenie jednej czy drugiej wyspy na Karaibach na niewiele się zda, bo to tylko niewielki element sieci, na której opiera się współczesne brytyjskie imperium finansowe.

Centrum tej sieci jest The City of London, starożytna skamielina ustrojowa w samym środku najbardziej kosmopolitycznego miasta świata. City w zasadzie nie jest nawet częścią Londynu – jako samodzielna jednostka administracyjna jest wyjęte spod brytyjskiego prawa. Nawet królowa, gdy przybywa w odwiedziny, musi się zatrzymać na „granicy” i poprosić o zgodę na wstęp lorda mera, który zarządza w City (obecny ma numer 688).

Założona w tym miejscu jeszcze przez Rzymian osada przejęła ich prawa oraz koncepcję obywatela i przechowała je do nowożytności. Nawet Wilhelm Zdobywca nie odważył się podnieść ręki na City – z prostej przyczyny: potrzebował pieniędzy, a tylko City mogło mu je pożyczyć. Ten układ – stała linia kredytowa w zamian za autonomię – bez większych zmian działa do dziś. Premier David Cameron, odkąd w 2010 r. jego Partia Konserwatywna dostała z City wsparcie stanowiące ponad połowę jej budżetu, nie zrobił nic, aby dobrać się do tamtejszych pieniędzy, które – co jasne – nie podlegają brytyjskiemu fiskusowi.

Kasa City jest nietykalna z zewnątrz i w zasadzie nieznana. Na jej straży stoi niezależna policja City i system polityczny, który z demokracją ma niewiele wspólnego. City dzieli się na 25 okręgów wyborczych, ale tylko w czterech z nich głosują ludzie (około 9 tys. rezydentów). W pozostałych rządzą korporacje, przy czym liczba głosów przez nie kontrolowanych jest związana z liczbą ich pracowników (w sumie ok. 414 tys.), ale to nie oni głosują – robią to za nich prezesi firm.

W rezultacie City samo się opodatkowuje, samo się sądzi, samo rządzi i jest największym rajem podatkowym świata, z obrotami przekraczającymi 5 bln dol. dziennie. Zachęcają do tego miejscowe regulacje finansowe, a w zasadzie ich brak.

(…)

Jak pisze głośna francuska sędzia śledcza Eva Joly, kiedyś broniło ono wolności swoich obywateli przed kolejnymi królami, dziś broni wolności swoich pieniędzy przed urzędami skarbowymi. Ale to tylko jedna i wcale nie najważniejsza funkcja tego skrawka Londynu o powierzchni niecałych trzech kilometrów kwadratowych. City przede wszystkim sprawia, że pieniądze znikają, a w praktyce przenoszone są z i do rajów podatkowych w brytyjskich dependencjach i terytoriach zamorskich. I z perspektywy fiskusa giną pod kolejnymi warstwami fikcji prawnych.

(…)

City kiedyś było jedyną oazą demokracji w królestwie, a dziś jest jedyną pustynią bez demokracji na Wyspach, do której suwerenny rząd Jej Królewskiej Mości nie ma prawa wglądu, choć ta zasada nie działa już w drugą stronę.

Od 1517 r. w Izbie Gmin zasiada przedstawiciel City zwany przypominajkiem (remembrancer). Usadowiony nieopodal speakera Izby, zwraca jego uwagę na każdy projekt, który mógłby naruszyć interesy najpotężniejszej sieci instytucji finansowych na świecie. Na posiedzenia rady City nie ma wstępu nawet brytyjska królowa.
___
Jędrzej Winiecki, Łukasz Wójcik, Brama do rajów
Polityka, 12.4.2016

piątek, 24 października 2014

Gdy znów do murów klajstrem świeżym
Przylepiać zaczną obwieszczenia,
Gdy "do ludności", "do żołnierzy"
Na alarm czarny druk uderzy
I byle drab, i byle szczeniak
W odwieczne kłamstwo ich uwierzy,
Że trzeba iść i z armat walić,
Mordować, grabić, truć i palić;
Gdy zaczną na tysięczną modłę
Ojczyznę szarpać deklinacją
I łudzić kolorowym godłem,
I judzić "historyczną racją",
O piędzi, chwale i rubieży,
O ojcach, dziadach i sztandarach,
O bohaterach i ofiarach;
Gdy wyjdzie biskup, pastor, rabin
Pobłogosławić twój karabin,
Bo mu sam Pan Bóg szepnął z nieba,
Że za ojczyznę - bić się trzeba;
Kiedy rozścierwi się, rozchami
Wrzask liter pierwszych stron dzienników,
A stado dzikich bab - kwiatami
Obrzucać zacznie "żołnierzyków". -
- O, przyjacielu nieuczony,
Mój bliźni z tej czy innej ziemi!
Wiedz, że na trwogę biją w dzwony
Króle z panami brzuchatemi;
Wiedz, że to bujda, granda zwykła,
Gdy ci wołają: "Broń na ramię!",
Że im gdzieś nafta z ziemi sikła
I obrodziła dolarami;
Że coś im w bankach nie sztymuje,
Że gdzieś zwęszyli kasy pełne
Lub upatrzyły tłuste szuje
Cło jakieś grubsze na bawełnę.
Rżnij karabinem w bruk ulicy!
Twoja jest krew, a ich jest nafta!
I od stolicy do stolicy
Zawołaj broniąc swej krwawicy:
"Bujać - to my, panowie szlachta!"
___
Julian Tuwim, Do prostego człowieka
Absztyfikanci Grubej Berty
I katowickie węglokopy,
I borysławskie naftowierty,
I lodzermensche, bycze chłopy.
Warszawskie bubki, żygolaki
Z szajką wytwornych pind na kupę,
Rębajły, franty, zabijaki,
Całujcie mnie wszyscy w dupę.


Izraelitcy doktorkowie,
Widnia, żydowskiej Mekki, flance,
Co w Bochni, Stryju i Krakowie
Szerzycie kulturalną francę!
Którzy chlipiecie z “Naje Fraje”
Swą intelektualną zupę,
Mądrale, oczytane faje,
Całujcie mnie wszyscy w dupę.

Item aryjskie rzeczoznawce,
Wypierdy germańskiego ducha
(Gdy swoją krew i waszą sprawdzę,
Werzcie mi, jedna będzie jucha),
Karne pętaki i szturmowcy,
Zuchy z Makabi czy z Owupe,
I rekordziści, i sportowcy,
Całujcie mnie wszyscy w dupę.

Socjały nudne i ponure,
Pedeki, neokatoliki,
Podskakiwacze pod kulturę,
Czciciele radia i fizyki,
Uczone małpy, ścisłowiedy,
Co oglądacie świat przez lupę
I wszystko wiecie: co, jak, kiedy,
Całujcie mnie wszyscy w dupę.

Item ów belfer szkoły żeńskiej,
Co dużo chciałby, a nie może,
Item profesor Cy… wileński
(Pan wie już za co, profesorze!)
I ty za młodu nie dorżnięta
Megiero, co masz taki tupet,
Że szczujesz na mnie swe szczenięta;
Całujcie mnie wszyscy w dupę.

Item Syjontki palestyńskie,
Haluce, co lejecie tkliwie
Starozakonne łzy kretyńskie,
Że “szumią jodły w Tel-Avivie”,
I wszechsłowiańscy marzyciele,
Zebrani w malowniczą trupę
Z byle mistycznym kpem na czele,
Całujcie mnie wszyscy w dupę.

I ty fortuny skurwysynu,
Gówniarzu uperfumowany,
Co splendor oraz spleen Londynu
Nosisz na gębie zakazanej,
I ty, co mieszkasz dziś w pałacu,
A srać chodziłeś pod chałupę,
Ty, wypasiony na Ikacu,
Całujcie mnie wszyscy w dupę.

Item ględziarze i bajdury,
Ciągnący z nieba grubą rętę,
O, łapiduchy z Jasnej Góry,
Z Góry Kalwarii parchy święte,
I ty, księżuniu, co kutasa
Zawiązanego masz na supeł,
Żeby ci czasem nie pohasał,
Całujcie mnie wszyscy w dupę.

I wy, o których zapomniałem,
Lub pominąłem was przez litość,
Albo dlatego, że się bałem,
Albo, że taka was obfitość,
I ty, cenzorze, co za wiersz ten
Zapewne skarzesz mnie na ciupę,
Iżem się stał świntuchów hersztem,
Całujcie mnie wszyscy w dupę!…
___
Całujcie mnie wszyscy w dupę, Julian Tuwim

Wierszyk w sumie znany i lubiany (niekoniecznie ze zrozumieniem) od kiedy jakiś polski kabaret go nagrał w formie piosenki, ale Tuwim tu jest zawsze na propsie, więc pozwolę sobie uwiecznić, choćby dla siebie, żeby mieć pod ręką.

poniedziałek, 28 kwietnia 2014

Każdy okupant miał swoje wyobrażenie o porządku, do realizacji którego potrzebował co prawda pomocy miejscowych, lecz nie miał zamiaru z nimi dyskutować celowości swoich pomysłów. Dobrą ilustracją wynikających stąd problemów jest kwestia czasu urzędowego. Tak się złożyło, że państwa biorące udział w wojnie różniły się nie tylko pod względem stref czasowych (Rosja nie ratyfikowała porozumienia w tej sprawie, pozostawiając ustalanie czasu lokalnego w rękach władz miejskich), ale także używanych kalendarzy. Każda okupacja przyspieszała bądź cofała czas i czynność ta nie była pozbawiona symbolicznego znaczenia. Rosjanie w Galicji Wschodniej oraz Bukowinie wprowadzili kalendarz juliański i czas petersburski, Niemcy na wschodzie – kalendarz gregoriański i czas środkowoeuropejski. W zajętym przez Austriaków Sandomierzu zegary cofnięto o 35 minut, dostosowując je do czasu wiedeńskiego. Za to zmiana kalendarza z juliańskiego na gregoriański przyspieszyła rachubę czasu o całe 13 dni. Podobnie w Serbii. W okupowanym przez Rosjan Lwowie wprowadzono z kolei kalendarz juliański (co oznaczało cofnięcie o 13 dni). Niemcy w Warszawie, podobnie jak na innych okupowanych terytoriach, wprowadzali czas berliński. Nic to, że w Warszawie różnica wynosiła 24 minuty. Chodziło o coś więcej niż zwykłe przesunięcie wskazówek.

Niemal wszędzie okupowani byli jak najgorszego zdania o zmianach burzących dotychczasowy sposób odmierzania rytmu życia. Pod okupacją niemiecką i austriacką sprawę dodatkowo komplikowało odróżnienie czasu letniego od zimowego, które spotkało się z takim samym brakiem zrozumienia nowych poddanych. […]

Mierzenie czasu nabrało znaczenia symbolicznego. W Belgii, gdzie niemieccy okupanci postąpili w tej kwestii tak samo jak w Kongresówce, nastawianie zegarków według czasu belgijskiego (czyli godzinę wcześniej niż czas berliński) stało się rodzajem patriotycznej manifestacji. W Europie Środkowo-Wschodniej takie manifestacje były rzadsze, choć zdarzały się zwłaszcza pod okupacją rosyjską i w Serbii. W maju 1916 r. austriacki pisarz służący jako oficer na Bałkanach, Friedrich Wallisch, notował: „Również w Serbii wprowadzono nowy czas letni. Chociaż rozwiązanie to przyjęto nawet w krajach nam wrogich, Serbowie nie chcieli do końca zaakceptować »szwabskiego« pomysłu, aby przesunąć wskazówki do przodu. (…) Nie było łatwo wytłumaczyć chłopom sens nowej rachuby czasu i sposób przeprowadzenia tej zmiany. Najłatwiej poszło tam, gdzie 1 maja przed południem, np. o godzinie 8 starego czasu, wydano zarządzenie, że wybiła właśnie godzina 9”.

[…]

Rzecz nie ograniczała się zresztą do alfabetu i języka: w okupowanej Warszawie Niemcy nie wiedzieli przez pierwsze miesiące, jak korzystać z tramwaju. Rosjanie zabrali ze sobą szyldy informujące o trasie i celu jazdy. Warszawiakom wystarczał numer linii.

[…]

Jeszcze inaczej wyglądały sprawy w Serbii. Cesarsko-królewski okupant bez większego problemu zmienił ruch drogowy z prawostronnego na obowiązujący w monarchii lewostronny. Z czasem i alfabetem poradził sobie zdecydowanie gorzej. Szwabski czas letni Serbowie oswoili – jak wspomnieliśmy powyżej – licząc odtąd podwójnie, zależnie od potrzeb i okoliczności, wedle „naszego” i „ichniego”. Podobnie postąpili z kalendarzem gregoriańskim, co oznaczało dwoistość pomiaru zarówno dnia, jak i roku. Austriacy w końcu uszanowali obyczaje pokonanych, tolerując stary styl i nie zmuszając Serbów do obchodzenia np. świąt kościelnych według nowego kalendarza.

Już w punkcie wyjścia pogodzili się także z niemożnością usunięcia z przestrzeni publicznej cyrylicy. Tylko mniejszość Serbów umiała czytać i pisać; jeśli chciało się dotrzeć chociaż do nich, trzeba było zgodzić się na kompromis. Tak więc zarządzenia władz okupacyjnych publikowane były cyrylicą, a petentom zagwarantowano prawo zwracania się do urzędów okupacyjnych z pismami w tym alfabecie. Władze wojskowe poszły nawet dalej, publikując w 1917 r. trójjęzyczny – po niemiecku, węgiersku i serbsko-chorwacku – kalendarz, zawierający kalendarium gregoriańskie i juliańskie, „…to drugie cyrylicą, którą wydrukowana jest także część tekstów o charakterze rozrywkowym i pouczającym”.
___
Włodzimierz Borodziej, Maciej Górny, Na zapleczu frontów
Pomocnik Historyczny Polityki, Wielka Wojna 1914-1918

piątek, 10 stycznia 2014

Rektor Zygmunt Rybicki, jeden z czarnych charakterów Marca i lat następnych, miał po „jasnej stronie mocy” stryja, Józefa Rybickiego, później jednego z członków założycieli KOR. Był to prawdziwy bohater akowskiego podziemia, dowódca warszawskiego Kedywu, a od jesieni 1945 r., po aresztowaniu przez bezpiekę pułkownika Jana Rzepeckiego – jego następca na czele WiN. Naturalną koleją rzeczy także Józef Rybicki został w 1947 r. aresztowany przez UB i skazany na 10 lat więzienia. Podczas okupacji, oprócz funkcji dowódczych w Armii Krajowej, był on członkiem konspiracyjnej Rady Pomocy Żydom „Żegota” i z tego właśnie powodu w kwietniu 1968 r. poprosiła go o wywiad dziennikarka bardzo aktywna w ówczesnej kampanii propagandowej. Organizatorzy tej kampanii żywili zdumiewające przekonanie, że bohaterstwo Polaków, którzy podczas okupacji hitlerowskiej z narażeniem życia ratowali żydowskich współobywateli przed zagładą, zdejmie odium antysemityzmu z tych, co w PRL tropili Żydów i organizowali antyżydowską nagonkę. Dziennikarka zapytała Józefa Rybickiego o „Żegotę”. Niedoszły bohater wywiadu oznajmił, że bardzo chętnie opowie o ratowaniu Żydów.
– Ale czy pani jest pewna, że właśnie ze mną polecono pani o tym rozmawiać?
– Ależ tak!
– To dziwne.
– Dlaczego dziwne?
– Bo wie pani, Rybicki to moje okupacyjne nazwisko.
– A jak się pan naprawdę nazywał?
– Fiszman.
– Ale przecież rektor Uniwersytetu Warszawskiego Zygmunt Rybicki to pański bratanek?
– No właśnie!
– W takim razie przepraszam…
Dziennikarka straciła zainteresowanie dla rozmówcy, ale poinformowała swoich mocodawców o tym, czego się dowiedziała. W rezultacie bezpieka przeprowadziła kwerendę sprawdzającą pochodzenie Rybickiego, a gdy jego aryjskość stwierdzona została ponad wszelką wątpliwość, poinformowała o wszystkim rektora tak boleśnie skrzywdzonego posądzeniem, że jego rodzina mogłaby mieć jakichś żydowskich przodków. Józef Rybicki nie utrzymywał stosunków z bratankiem, ale w tej sytuacji bratanek zdecydował się zadzwonić:
– Stryju, niech stryj nie robi głupich kawałów.
W odpowiedzi usłyszał:
– Już dawno ci mówiłem, gówniarzu, żebyś nie ważył się do mnie dzwonić.
___
Karol Modzelewski, Zajeździmy kobyłę historii 

czwartek, 26 grudnia 2013

W obu wy­da­niach [sowieckiej książki kucharskiej, pierwsze z 1939] na wy­klej­ce jest przed­sta­wio­ny na­kry­ty stół. Ale o ileż bar­dziej wy­kwint­ny jest ten z lat 50…! Na okład­ce z 1952 roku zo­sta­ła wytłoczo­na pła­sko­rzeź­ba. Znaj­du­je­my tam bu­tel­kę wina, pa­te­rę z owo­ca­mi, sło­iki, cy­try­ny, grusz­ki, ba­na­ny, wi­no­gro­na, brzo­skwi­nie, pu­cha­rek lo­dów, pud­ding, tort w pu­deł­ku, wia­nu­szek ob­wa­rzan­ków, chleb, bom­bo­nier­kę, sery, bu­tel­kę mle­ka, ko­szyk jaj, ryby, pu­szecz­kę ka­wio­ru, wa­rzy­wa, ka­pu­stę, kuku­ry­dzę, szyn­kę, pęta kieł­bas, pusz­ki kon­serw.

Naj­wy­raź­niej ten ze­staw ar­ty­ku­łów miał za za­da­nie ucie­le­śniać i kon­kre­ty­zo­wać wy­obra­że­nie o obfito­ści. Zna­mien­ne, że ów asor­ty­ment nie za­wie­ra nic za­gra­nicz­ne­go. Wy­eks­po­no­wa­nie wła­snych za­so­bów ozna­cza­ło, że czło­wiek ra­dziec­ki miał się ży­wić wła­śnie ra­dziec­ki­mi pro­duk­ta­mi – na szczęście roz­mia­ry kra­ju i zróż­ni­co­wa­nie stref kli­ma­tycz­nych gwa­ran­to­wa­ły pew­ną róż­no­rod­ność – od wina i her­ba­ty z Gru­zji (kto by wów­czas po­my­ślał, że wal­ka z nimi sta­nie się w Ro­sji Pu­ti­na dekla­ra­cją na­ro­do­wą) po szpro­ty ło­tew­skie (któ­re Pu­tin tak­że ob­jął za­ka­zem) i wę­dzo­ną wo­błę z północ­nych por­tów.

Sym­bo­licz­ne ar­ty­ku­ły ra­dziec­kiej kon­sump­cji przy­wo­żo­ne do Ro­sji z in­nych re­pu­blik – wino z Mołda­wii i Gru­zji, bor­żo­mi, szpro­ty – nie­przy­pad­ko­wo sta­ły się przed­mio­tem prze­śla­do­wań w okresie, kie­dy od­cię­ta od Związ­ku Ra­dziec­kie­go ka­pi­ta­li­stycz­na Fe­de­ra­cja Ro­syj­ska sama sie­bie okrzyk­nę­ła im­pe­rium. Na­le­ża­ło ze­rwać wszel­kie związ­ki emo­cjo­nal­ne z daw­ny­mi brat­ni­mi na­ro­da­mi i znisz­czyć wspól­ne wy­obra­że­nia o świą­tecz­nym sto­le w w taki sam spo­sób, w jaki po­win­ny zo­stać zdu­szo­ne po­zo­sta­łe prze­ja­wy „ra­dziec­kie­go in­ter­na­cjo­na­li­zmu”.

„Ra­dziec­ki szam­pan” zo­stał po­dzie­lo­ny na dwie ka­te­go­rie: ra­dziec­ki, pro­du­ko­wa­ny na Kry­mie, któ­ry do­stał się nie­za­leż­nej Ukra­inie, oraz „pa­trio­tycz­ny”, ro­syj­ski, ce­chu­ją­cy się gor­szym sma­kiem i figlar­ną sty­li­zo­wa­ną ety­kie­tą, ma­ją­cą pod­kre­ślić (choć nie wprost) po­kre­wień­stwo z ra­dziec­kim proto­ty­pem. Co praw­da na krót­ko, ale re­pre­sjom pod­da­no tak­że ab­cha­skie man­da­ryn­ki.
___
Irina Głuszczenko, Sowiety od kuchni. Mikojan i radziecka gastronomia

piątek, 20 grudnia 2013

Różnica zdań wśród niemieckich kół w kwestii wpływu puczu na armię stanowiła odbicie zróżnicowanej oceny zdolności Piłsudskiego. Z jednej strony Niemcy uważali go za silnego, nieulękłego i charyzmatycznego — jeśli nawet niekoniecznie mądrego — przywódcę wojskowego, który niewątpliwie zrobiłby wszystko co w jego mocy, by wzmocnić polską armię. Z drugiej strony, Niemcy sądzili, że jego idiosynkrazje, zwłaszcza zaś skłonność do zazdrości, były wielkimi słabościami przywódcy narodu. Sposób w jaki doszedł do władzy — drogą puczu, który nieomal zniszczył armię, którą pragnął uratować — tylko potwierdził niemieckie przypuszczenie o jego zasadniczych wadach uniemożliwiających piastowanie wysokich urzędów.
___
Robert Citino, Ewolucja taktyki Blitzkriegu. Niemcy bronią się przed Polską. 1918-1933

poniedziałek, 24 czerwca 2013

Tym razem, sądząc po protokołach partyjnych i stenogramach posiedzeń Knesetu, sprzeciwy [przeciwko nawiązaniu stosunków dyplomatycznych z Niemcami] robiły wrażenie raczej sfatygowanego rytuału niż wybuchu emocji. Menachem Begin zacytował wiersz, w którym Żydów opisywano jako kawałki mydła. Członek Knesetu z ramienia Mapai powiedział na to, że izraelski ambasador mieszkający w Bonn jest najlepszą możliwą zemstą na pokoleniu morderców. Wicepremier Aba Eban, posługując się jak zawsze gładkim językiem, dał organowi ustawodawczemu próbkę swojej erudycji: gdy przybędzie ambasador niemiecki, w Jerozolimie rzeczywiście trzeba będzie odegrać hymn narodowy jego kraju, ale słowa Deutschland über alles zostały w gruncie rzeczy napisane przez liberalnego poetę z poprzedniego stulecia nazwiskiem Hoffman, a hymnem państwowym wiersz ten został za kadencji socjalistycznego prezydenta Eberta. Pierwszą zwrotkę śpiewano aż do zawieszenia hymnu w 1945 roku; w 1952 pieśń z powrotem stała się hymnem narodowym, ale z pominięciem dwóch pierwszych zwrotek. Jedyna zwrotka śpiewana od tej pory mówi o uczuciach jedności, wolności i braterstwa. Menachem Begin sarkastycznie przerwał Ebanowi: "To może wszyscy razem zaśpiewamy Deutschland über alles?". A jego kolega partyjny Arie Ben Eliezer zawołał: "Tak, tak, wstańmy i śpiewajmy".
___
Tom Segev, Siódmy milion, Izrael — piętno zagłady