poniedziałek, 29 grudnia 2008

Mieliśmy ponad trzy tysiące czołgów i tyle mieli Niemcy. Jednak my użyliśmy ich w tysiącu grup po trzy czołgi, gdy Niemcy w trzech grupach po tysiąc czołgów.
___
gen. Charles Delestraint

niedziela, 28 grudnia 2008

Robotnicy polscy, którzy w pośpiechu budowali ten gmach [tzw. "wielki pałac" - budynek ambasady KRLD w W-wie] na przyjazd Kim Ir Sena w maju 1984 roku, musieli bardzo żałować czterech piw na głowę, którymi poczęstowali ich kierownicy budowy. Pociąg z Wielkim Wodzem przyjechał na Dworzec Centralny z czterogodzinnym opóźnieniem. Nikt z witających nie dostał zgody na wcześniejsze wyjście z szeregu, a co dopiero pójście do toalety.

I sekretarz PZPR Wojciech Jaruzelski witał drogiego gościa niekończącą się przemową: "Wielce szanowny towarzyszu! W imieniu władz partyjnych i państwowych Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej witam Was serdecznie! Wasza wizyta jest wydarzeniem o szczególnie doniosłym znaczeniu dla dalszego zacieśniania więzów przyjaźni i współpracy między naszymi partiami, państwami i narodami. Klasa robotnicza, ludzie pracy naszego kraju żywią szczery szacunek i uznanie dla walki zbrojnej i pokojowych osiągnięć bratniego narodu koreańskiego…".

Gdy Jaruzelski gadał, klasa robotnicza poczęła kolejno popuszczać w spodnie. "Na peronie pozostały wielkie kałuże moczu" - zapisał potem we wspomnieniach ówczesny wicepremier Mieczysław Rakowski.

A "wielkiego pałacu" i tak nie udało się wykończyć na wizytę.
___
Piotr Głuchowski, Marcin Kowalski, Sekretne życie syna Wielkiego Wodza w Warszawie, Gazeta Wyborcza, 25.12.2008

wtorek, 16 grudnia 2008


Gen. Wasilij Błochin - jak twierdzą historycy własnoręcznie zabił ok. 50 tys. ludzi. Pierwszego człowieka rozstrzelał na Łubiance w 1924 r. Potem zabijał praktycznie codziennie przez 29 lat.
___
Wacław Radziwinowicz, Poczet katów z Katynia, Gazeta Wyborcza, 15.12.2008

Czytaj więcej: Wasilij Błochin kat Stalina

czwartek, 11 grudnia 2008

- Co do Lecha Wałęsy, to zadzwonił do mnie pewnego dnia i powiedział: "Proszę pana, wszyscy pańscy starsi koledzy mi odmówili, może pan się nie boi? Muszę mieć utwór na odsłonięcie pomnika w Gdańsku".

Podobno dodał: "Wszystko mi jedno, czy pan wierzy w naszego Jezusa, czy w Mojżesza, ale niech pan to dla mnie zrobi".

- Tak, tak, nie wiem, skąd mu ten Mojżesz przyszedł do głowy.
___
Krzysztof Penderecki, Moje drzewa, nieskończona symfonia (wywiad), Gazeta Wyborcza, 6.12.2008

poniedziałek, 1 grudnia 2008

Etat muzyka filharmonicznego to osiem godzin dziennie, z czego połowa przeznaczona jest na próbę, a cztery pozostałe na tzw. IPA, czyli indywidualną pracę artystyczną, co oznacza ćwiczenie w domu. W rzeczywistości po próbie muzycy często nawet się nie fatygują, żeby zabierać instrumenty z filharmonii i zostawiają je w swoich szafkach, idąc do innej pracy; potem, gdy nieprzygotowani mylą się na kolejnych próbach, na uwagę odpowiadają, że każdy ma prawo do pomyłki. Za to pilnują skwapliwie, by próby kończyły się w terminie. W wielu zespołach przyzwyczajono się wręcz do praktyki, by równo z fajrantem przerywać grę nawet w środku frazy.

Warunki zatrudnienia reguluje kodeks pracy. Wynikają z tego liczne absurdy, np. możliwość wzięcia czterech dni bezpłatnego urlopu na żądanie – a jeśli bierze go koncertmistrz na czas próby generalnej? Czy może wówczas zostać dopuszczony do koncertu?

W filharmoniach, tak jak w operach, obowiązuje system tzw. norm – ich wysokość uzależniona jest od stażu pracy. Im więcej koncertów, tym więcej liczy się godzin ponadnormowych. Trudno w ogóle określić, ile zarabia muzyk – są różne kategorie, przyznawane są premie stałe bądź uznaniowe, dodatek za drugi instrument (kiedy np. flecista gra na koncercie partię fletu piccolo). Jak bardzo ten system zatrudniania jest niezdrowy, widać, kiedy go porównać z funkcjonowaniem pierwszej polskiej orkiestry działającej od początku na kapitalistycznych zasadach – Sinfonii Varsovii. Nie ma tam norm, tylko niewielka pensja podstawowa i honoraria za koncerty. Każdy ma obowiązek znać perfekcyjnie swoją partię już na pierwszej próbie i jest świadom, że pracuje na całość zespołu – jeśli orkiestra nie będzie dobrze przygotowana, nie utrzyma się na rynku. I że o sprawach artystycznych nie dyskutuje się z dyrygentem.

Tymczasem kiedy szefowie orkiestr zarządzają indywidualne przesłuchania, budzi to wśród muzyków protesty. Tak było w Operze Narodowej, kiedy instrumentalistów i śpiewaków zaczął przesłuchiwać Jacek Kaspszyk, z podobnymi reakcjami zetknął się też Łukasz Borowicz, gdy postanowił przesłuchać muzyków Polskiej Orkiestry Radiowej niedługo po jej objęciu; usłyszał o mobbingu. Orkiestry od dawna nie przeżywały takich represji (tak to odbierają muzycy). Właśnie w Łodzi dyrektor naczelny filharmonii Andrzej Sułek (wcześniej wiceszef radiowej Dwójki), który objął to stanowisko pół roku temu, ogłosił przesłuchania w końcu maja. Uzasadnił je „koniecznością osobistego poznania kwalifikacji wszystkich zatrudnionych muzyków i zdiagnozowania wewnętrznej sytuacji w zespole”. Związkowcy już oświadczyli, że to zemsta za konflikt z Wojciechowskim i próba pozbycia się niewygodnych ludzi. Założyli w Internecie forum, na którym wylewają swoje żale do dyrekcji na poziomie uczniaków. Zbierają poparcie od związkowców z innych orkiestr krajowych.

O takie poparcie nietrudno, filharmonicy boją się bowiem precedensu. Twierdzą więc, że przesłuchania są niezgodne z prawem. „Orkiestro Filharmonii Łódzkiej – nie dajcie się wpuścić w ten kanał. Cała muzyczna Polska na Was patrzy. (...) To jest państwowa orkiestra, a nie prywatny folwark! Czasy niewolnictwa się skończyły!” – pisze na forum jeden z internautów.
___
Dorota Szwarcman, Bunt pulpitów, Polityka nr 18, 3.05.2008

W dupach się poprzewracało, ot co.

Na deser polecam oczywiście lekturę forum.